Mieszkańcy prowizorycznego obozowiska, przypominającego obozy dla uchodźców na Bliskim Wschodzie, przeszli w bród graniczną rzekę Rio Grande. Telewizyjne obrazy stamtąd potęgują wrażenie kryzysu imigracyjnego na południowej granicy, który nasilił się w czasie rządów Joe Bidena i stał się kolejnym ważnym wątkiem krytyki prezydenta przez prawicową opozycję.
Czytaj też: Słodka czekolada na gorzką rzeczywistość w Haiti
Imigranci na granicy USA
Część nielegalnych imigrantów w Del Rio to uchodźcy po niedawnym trzęsieniu ziemi w Haiti, którzy przedostali się stamtąd do Meksyku. Wielu mieszkało przedtem dłużej w innych krajach Ameryki Łacińskiej, zanim zdecydowało się na ryzykowną podróż do USA. W niedzielę władze rozpoczęły ich deportacje do Haiti na podstawie zarządzenia z marca ubiegłego roku wydanego przez Trumpa (tzw. Title 42), które w związku z pandemią koronawirusa pozwala na natychmiastowe usunięcie nielegalnie przebywających obcokrajowców bez możliwości ubiegania się o azyl.
Administracja Bidena utrzymała je w mocy. Z rozmów reporterów z Haitańczykami wynika, że liczą właśnie na status uchodźcy, chociaż nie wiadomo, ilu ma do tego podstawy. Chociaż część powołuje się także na niestabilną sytuację na Haiti w związku z zabójstwem prezydenta tego kraju Jovenela Moïse, większość najpewniej pragnie po prostu poprawić swoje warunki życia.
W niedzielę władze uszczelniły granicę – kolejni imigranci, którzy próbowali się przez nią przedostać, zostali odparci przez strażników na koniach – i na Haiti odleciał pierwszy samolot z 320 osobami. Administracja zapowiada dalsze loty – siedem każdego dnia. Deportowani to wyłącznie mężczyźni, rodzinom z dziećmi pozwala się pozostać i część Haitańczyków – ponad 3 tys. – wywieziono już do ośrodków zatrzymań w USA, gdzie mogą starać się o azyl lub udać się do sponsorujących ich rodzin w Ameryce i tam czekać na legalizację pobytu. Na koczowisku w Del Rio, gdzie brak odpowiednich warunków higienicznych i ponad 35-stopniowe upały zwiększają niebezpieczeństwo chorób zakaźnych, pozostaje jeszcze ok. 12,6 tys. imigrantów.
Czytaj też: Jak żyją nielegalni amerykańscy imigranci
„Biden nas tu zaprosił”
Organizacje humanitarne starają się im pomóc, ale sytuacja wywołuje protesty okolicznej ludności, m.in. z powodu zamknięcia mostu na granicy, przez który normalnie przechodzą w obie strony pracownicy zakładów pracy. Wielu czuje się zagrożonych i oskarża Bidena o wywołanie kryzysu. Zarzut ten powtarzają konserwatywne media, podkreślając m.in., że Haitańczyków nie zmusza się do szczepień na covid-19, chociaż obowiązek taki rząd wprowadził niedawno wobec wszystkich pracowników administracji federalnej i firm realizujących kontrakty rządowe. Część imigrantów jest już zaszczepiona, okazała zaświadczenia.
Dramatyczna sytuacja w Del Rio to element szerszego problemu – trwającego od inauguracji Bidena niespotykanego od lat naporu migrantów próbujących przedostać się do USA przez południową granicę. W samym sierpniu nielegalnie przekroczyło ją ponad 200 tys. ludzi. W obecnym roku podatkowym, czyli od początku października 2020 do końca września 2021, nielegalnie przedostało się do USA ok. 1,5 mln osób. W przeważającej większości to przybysze z krajów Ameryki Łacińskiej. Wiosną przychodziły stamtąd przeważnie całe rodziny z dziećmi. Nielegalną migrację organizują wyspecjalizowane gangi pobierające od nich wysokie opłaty.
Z wypowiedzi migrantów wynika, że ciągną do Ameryki zachęceni sugestiami Bidena z zeszłorocznej kampanii, sugerującymi, iż zniesie wszystkie restrykcje na imigrację wprowadzone przez Trumpa. „Prezydent nas zaprosił”, mówili dziennikarzom. Nie zrażają ich oświadczenia Bidena i jego urzędników w ostatnich miesiącach, że granica „nie jest otwarta”, i wezwania, żeby nie przyjeżdżali. Chociaż prezydent utrzymał niektóre dekrety poprzednika, jak wspomniany Title 42, jego polityka jest mniej restrykcyjna – Biden zarządził m.in. wstrzymanie budowy muru na granicy.
Trumpiści dochodzą do głosu
Napór na granicę, nazywany przez republikanów „inwazją”, wykorzystują oni jako jeden z przykładów „niekompetencji” administracji, stwarzającej kolejne kryzysy. Zadanie opanowania chaosu Biden zlecił początkowo wiceprezydent Kamali Harris, jednak okazało się, że nie ma ochoty zająć się tym kłopotliwym tematem. Opozycja wytyka prezydentowi, że w praktyce poparł lansowane przez lewicę Partii Demokratycznej hasło „otwartych granic”, odrzucane przez większość Amerykanów. Stało się ono wodą na młyn Trumpa i jego fanów, którzy wciąż dominują w Partii Republikańskiej.
Biden i demokraci w Kongresie zapowiadali reformę imigracji, której najistotniejszym elementem miała być legalizacja pobytu w USA większości nielegalnie przebywających tu osób, począwszy od tzw. dreamers, czyli kilkuset tysięcy Latynosów, którzy dotarli tam jako dzieci z przechodzącymi zieloną granicę rodzicami. Amnestia dla tej ostatniej grupy ma poparcie większości członków Kongresu, w tym wielu republikanów. Chaos na granicy, wywołany lekkomyślnymi enuncjacjami Bidena z kampanii, wzmacnia jednak argumenty natywistycznego odłamu w GOP oddanego Trumpowi. Trumpiści są przeciwni przyznaniu legalnego statusu dreamersom i skutecznie blokują reformę w sytuacji, gdy do jej uchwalenia potrzeba w Senacie co najmniej 60 głosów.
Demokraci próbowali przeforsować amnestię, doczepiając ją do procedowanej ustawy budżetowej. W czasie weekendu specjalne biuro kontrolujące procedury w Kongresie ogłosiło jednak, że nie jest to możliwe.
Czytaj też: Czy na amerykańskiej granicy są „obozy koncentracyjne”?