Kaczyński i jego ludzie stoją na czerwonej linii. Wrzutki o polexicie Brukseli nie złamią
Ostrzeżenia, że stanowcze działania Komisji Europejskiej wobec obecnych władz w sprawie praworządności doprowadzą do wzrostu nastrojów eurosceptycznych czy wręcz antyunijnych, wysyłano z Warszawy w stronę Brukseli już wcześniej. Przede wszystkim w 2018 r. – w zakulisowych rozmowach między współpracownikami ówczesnego szefa Komisji Europejskiej Jeana-Claude’a Junckera oraz wysłannikami Nowogrodzkiej, czyli Adamem Bielanem. Na ostrzu noża była wówczas czystka emerytalna w Sądzie Najwyższym, ale Bruksela, pomimo nadziei na jakiś znośny kompromis ze strony Warszawy, ostatecznie wszczęła postępowanie dyscyplinujące, a potem skierowała tę sprawę do TSUE.
Obawy Junckera co do polskiego eurosceptycyzmu miał wtedy gasić Frans Timmermans, przywołując sondaże i wskazując na kardynalne różnice między znaczeniem Unii dla Europy Środkowo-Wschodniej i dla Wielkiej Brytanii, która w referendum z 2016 r. wybrała brexit.
Czy zatem ostatnie wypowiedzi zaufanych Jarosława Kaczyńskiego, przynajmniej retorycznie grających z możliwością wyjścia Polski z UE, są groźne? Marek Suski podczas obchodów 76. rocznicy uwolnienia żołnierzy Armii Krajowej z więzienia UB w Radomiu mówił o „okupancie brukselskim”. A Ryszard Terlecki, wicemarszałek Sejmu, na Forum Ekonomicznym w Karpaczu wprost przywołał przykład Brytyjczyków, których w UE już nie ma: „Powinniśmy myśleć nad tym, jak najdalej możemy, jak najbardziej możemy współpracować. Właśnie żebyśmy wszyscy byli w Unii, ale żeby ta Unia była taka, jaka jest dla nas do przyjęcia.