Kryzys migracyjny na granicy Białorusi z Litwą i Polską jest elementem „zarządzania niestabilnością”. Reżim sięgnął po to narzędzie tuż po incydencie 26 maja, gdy zmuszono do lądowania w Mińsku samolot linii Ryanair z Ramanem Pratasiewiczem na pokładzie. Aleksandr Łukaszenka wówczas oświadczył, że skoro Unia wywiera na Białoruś „agresję hybrydową” (sankcje sektorowe i zakaz lotów Belavii na jej terytorium), to „nie będzie już ochraniać Europy”. Tym samym „korytarz migracyjny” został otwarty, a liczba osób nielegalnie przekraczających granicę z unijnymi sąsiadami Białorusi natychmiast urosła. Dla przykładu: na odcinku litewskim w 2020 r. odnotowano 79 takich prób, w dodatku podjętych wyłącznie przez obywateli Białorusi. W 2021 było ich już ponad 4 tys., a większość stanowili Irakijczycy (2,8 tys.).
Czytaj też: Polacy wracają z Afganistanu. Jaki jest bilans tej wiecznej wojny?
„Niech Europa sama sobie łapie migrantów”
Nie wszyscy to ponoć uchodźczy, wielu z nich to turyści. Co więcej, większość z nich wraca potem do siebie – tłumaczył Raman Padliniew, dyrektor Departamentu Współpracy. Międzynarodowej, Państwowego Komitetu Pogranicznego Białorusi. Jak dodał, w ostatnich miesiącach na Białoruś przylatuje z Iraku ponad 600 osób tygodniowo. A przyciąga ich atrakcyjna oferta turystyczna i możliwość nabycia wizy bezpośrednio na lotnisku w Mińsku.
Wzrost liczby migrantów na granicach Białorusi to forma rewanżu. „Zatrzymywaliśmy narkotyki i migrantów, ale teraz niech oni [Europa] sami sobie ich łapią” – oświadczył Łukaszenka na spotkaniu z deputowanymi parlamentu. Pod koniec czerwca Białoruś oficjalnie zrezygnowała z członkostwa w Partnerstwie Wschodnim UE i zawiesiła porozumienie o readmisji. W praktyce oznacza to, że wycofała się z zobowiązania deportacji obywateli państw trzecich nielegalnie przekraczających granicę i zatrzymanych na terytorium UE. „Jasno powiedziałem – zaznaczał wówczas Łukaszenka – że nie będziemy ich zatrzymywać. Nie mamy na to ani pieniędzy, ani sił. Wszystko przez wasze sankcje” – mówił 2 lipca. Tego dnia litewscy pogranicznicy zatrzymali 150 osób.
Łukaszenka pod parasolem Putina
Polska, Litwa i Łotwa widzą w tej sytuacji więcej zagrożeń. Zdefiniował je minister spraw zagranicznych Łotwy Edgarsem Rinkēvičsem w wywiadzie dla „Financial Times”: „Mamy kryzys na granicy, mamy też potężne ćwiczenia wojskowe Zapad-21 w sąsiedztwie państw NATO. Do tego zwiększoną obecność w pobliżu granic naszych, litewskich i polskich nie tylko straży granicznej Białorusi, ale też innych formacji wojskowych. To podnosi ryzyko incydentów”. Mogą je sprowokować manewry obu armii (12,8 tys., w tym 2,5 tys. z Rosji), zwłaszcza że 10–16 września będą ćwiczyć scenariusz agresji na jedno z ich państw.
W narracji władz i mediów białoruskich i rosyjskich ofiarą jest Łukaszenka, a winne są bezpośrednio Polska i Litwa, generalnie – Unia Europejska. „Gdyby Polska i Litwa nie finansowały białoruskiej opozycji i uznały Łukaszenkę za legalnego prezydenta, miałyby dziś szczelną granicę” – wyjaśniał w Russia Today Nikołaj Meżewicz z Rosyjskiej Akademii Nauk. Klucz do rozwiązania konfliktu ma Europa, „wystarczy bowiem podjąć rozmowę z władzami w Mińsku” – przekonywał z kolei Siergiej Margulis z Akademii Gospodarki Narodowej i Administracji Publicznej przy Prezydencie Rosji (RENEPA).
Łukaszenka ma tu pełne wsparcie ze strony władz Rosji. Maria Zacharowa, rzeczniczka MSZ, na Telegramie oskarżyła Polskę o hipokryzję. „Stosunek Polski do migrantów faktyczny, a nie na papierze, pokazuje, jak troszczy się o prawa człowieka”. Wojska RP były przecież – dodała – zaangażowane w Afganistanie, Iraku, a także na syryjskiej granicy (od strony Turcji). A teraz tysiące uchodźców z tych stron „padają ofiarą geopolityki”.
Czytaj też: Car jest dobry, bojarzy są źli. Cztery godziny z Putinem
Kreml wywiera „presję migracyjną”
Geopolityką znacznie bardziej posługiwała się jednak Rosja, począwszy od wojny w Syrii, gdy skutecznie militaryzowała kwestię migracji. Podczas kryzysu w 2015 r. gen. Philip Breedlove, szef sił NATO w Europie, zarzucał Putinowi wykorzystywanie uchodźców przeciw Zachodowi. Na przełomie 2015/2016 media obiegły doniesienia o „presji migracyjnej” Kremla, tym razem wymierzonej w Finlandię i Norwegię. Wykorzystując luki prawne, Rosjanie pomagali uchodźcom z Bliskiego Wschodu i Afganistanu przekraczać granice tych państw na rowerach. Wielu komentatorów nabrało wówczas przekonania, że takie incydenty w znacznym stopniu wzmocniły nastroje probrexitowe na Wyspach.
Tymczasem zaangażowanie Rosji w Libii od 2018 r. pozwoliło jej też kontrolować ruch do Europy. Zaalarmowało to Brytyjczyków i innych europejskich przywódców. W Londynie Tom Tugenhad, przewodniczący komisji ds. zagranicznych parlamentu, przestrzegł, że „Rosja chce otworzyć nowy front przeciwko Zachodowi” i niewątpliwie „wykorzysta w tym celu szlaki migracyjne z Afryki do Europy”.
Rosja może dostać rykoszetem
Celem presji migracyjnej Kremla jest za każdym razem Europa. Kreując kryzys na granicy z Litwą i Polską, Białoruś też nie działa sama, jest instrumentem w ramach rosyjskiej „agresji hybrydowej” wymierzonej w Zachód. Problem Rosji polega jednak na tym, że jest na tę presję podatna. Należy bowiem do czołówki państw, które przyjmują najwięcej imigrantów: wpuszczając 12 mln osób w ubiegłym roku, zajmowała czwarte miejsce po USA, Niemczech i Arabii Saudyjskiej, a jednocześnie nakazała opuścić swoje terytorium milionowi imigrantów, głównie z sąsiednich republik postradzieckich.
Presję ze strony Azji Centralnej – Uzbekistanu i Tadżykistanu – może też nasilać napływ uchodźców afgańskich do sąsiednich państw. Rosja obawia się, że będzie musiała zmierzyć się nie tylko z nielegalną migracją, ale i z destabilizacją wewnętrzną, radykalizmem islamskim i wzrostem przemytu narkotyków. To problem niebagatelny, bo przez Rosję zwyczajowo przemyca się jedną trzecią afgańskiego opium. Co więcej, narkomania jest poważnym problemem społecznym. Według oficjalnych statystyk zarejestrowanych jest tam prawie 450 tys. osób uzależnionych, a szacuje się, że jest ich dziesięciokrotnie więcej. Zarządzanie kryzysem migracyjnym Rosji i Białorusi wydaje się łatwym orężem. Kłopot w tym, że może być obosieczny.
Czytaj też: Dramat uciekających z Kabulu. Czy polskie władze reagują na czas?