Świat

Nowa era talibów w Afganistanie. Jaka będzie?

Talibowie przejęli kontrolę nad lotniskiem w Kabulu, 31 sierpnia 2021 r. Talibowie przejęli kontrolę nad lotniskiem w Kabulu, 31 sierpnia 2021 r. Wakil Kohsar / AFP / East News
Pierwsze decyzje emiratu wskazują na wciąż polityczne myślenie jego przywództwa, a nie na chęć zemsty. W każdym publicznym wystąpieniu talibowie zapewniają o woli utrzymania relacji ze światem. Ale czy szczerze?

Afganistan od czwartku będzie miał nowego emira: mułłę Hajbatullaha Achunzadę. Nie prezydenta – Aszraf Ghani uciekł do Dubaju. Nie „szefa egzekutywy”, jak nazywano doktora Abdullaha, zastępcę Ghaniego. Właśnie emira, ponieważ po wycofaniu się Amerykanów i rozpierzchnięciu się struktur państwowych kraj na powrót stanie się Islamskim Emiratem Afganistanu. Achunzada będzie liderem wiernych, zajmując pozycję o znaczeniu podobnym do Najwyższego Przywódcy w Iranie. Będzie decydował o doktrynie, idei państwowej oraz podobnie jak jego poprzednicy łączył duchowo cały emirat z Bogiem.

Jastrzębie wśród talibów

Sprawy świeckiego zarządzania krajem pozostawi członkom Szury Rehbari, rady naczelnej, która do niedawna urzędowała w pakistańskiej Kwecie. Mułła Abdul Ghani Baradar, najważniejszy z jej członków, pozostanie przywódcą politycznym, ponieważ rolę tę udanie sprawował od 2018 r., kiedy opuścił pakistańskie więzienie. To on w czasie rozmów pokojowych w Katarze wykorzystał bezwzględnie negocjacyjne słabości Amerykanów: ich zdecydowaną i jawną chęć wycofania się niezależnie od losów afgańskiej władzy. Jest politycznym autorem zwycięstwa nad okupantami i tak widzi go większość talibów.

O funkcje we władzach wojskowych i bezpieczeństwa ubiegać się będą mułła Jakub, syn legendarnego Omara, założyciela ruchu w 1994 r., oraz Siradżuddin Hakkani, szef potężnego klanu z pogranicza pakistańsko-afgańskiego, współpracownik i zwolennik Al-Kaidy, lider najbardziej wojowniczego skrzydła talibów, znanego z wielu zamachów samobójczych przeciwko Amerykanom i Afgańczykom. To jastrzębie całego ruchu.

Czytaj też: Afganistan po zamachu w Kabulu. Zło się odradza

Talibowie kontra ISIS

Pierwsze decyzje emiratu wskazują na wciąż polityczne myślenie jego przywództwa, a nie na chęć zemsty. W każdym publicznym wystąpieniu talibowie zapewniają o woli utrzymania relacji ze światem. Dają temu dowody, choćby wtedy, kiedy pomogli Amerykanom opanować chaos ewakuacji tysięcy Afgańczyków z lotniska w Kabulu. Zapowiadają, że każdy obcokrajowiec lub posiadacz wizy amerykańskiej specjalnego znaczenia (SIV) będzie mógł opuścić później kraj. Można nawet podejrzewać, że przyczynili się do amerykańskiego ostrzału domniemanych organizatorów zamachu w Kabulu w ostatnich dniach ewakuacji. Amerykanie pomścili śmierć swoich 13 żołnierzy, ostrzeliwując z drona wieś we wschodnim Afganistanie oraz dom w Kabulu, gdzie mieli ukrywać się dżihadyści Chorasanu, miejscowej odnogi Państwa Islamskiego.

Tego rodzaju operacje, mimo doskonałych kamer i rozpoznania elektronicznego, wciąż wymagają danych wywiadowczych z ziemi. Dawniej Amerykanie uderzali w cele, naprowadzani przez wywiad afgański albo pakistański. Czy na Chorasan naprowadzali amerykańskich operatorów talibowie? Byłoby to skrajnie przewrotne, ale logiczne: Chorasan jest obecnie największym zagrożeniem dla ich władzy. To dawni talibowie, którzy odeszli z ruchu w 2015 r. i złożyli przysięgę wierności Abu Bakrowi Al Baghdadiemu. Nienawidzą byłych patronów za negocjacje z Amerykanami, nienawidzą szyitów afgańskich i pragną globalnego kalifatu. Talibowie to jednak wciąż tylko skromny emirat z szansami na zakończenie 40-letniej wojny domowej w Afganistanie.

Czytaj też: Afganistan. Widmo kryzysu migracyjnego

Ameryka kontra talibowie

Talibowie powtarzają pokojowo brzmiące słowo „inkluzywność”. Wciąż możliwy jest udział w rządzie wspomnianego doktora Abdullaha i Hamida Karzaja, a pewnie i innych polityków nieistniejącego już demokratycznego Afganistanu. Potrzebują ich do zyskania choćby chwiejnego pokoju między narodami afgańskimi, do próby spacyfikowania rodzących się ośrodków oporu zbrojnego, a przede wszystkim do pokazania Amerykanom i światu zachodniemu, że możliwa jest koegzystencja. A jeśli Amerykanie zechcą wspierać Afganistan humanitarnie i rozwojowo, to w rządzie będą znani im politycy, gwarantujący stabilność kraju.

Na razie Amerykanie robią wszystko, by talibów zrujnować: zablokowali rezerwy walutowe (ok. 9 mld dol.), IMF wstrzymał dotacje kryzysowe. Zamknięcie ambasady w Kabulu sygnalizuje, że przynajmniej na razie mocarstwo się obraziło. Stabilność i pokój społeczny jest talibom potrzebny, a mogą go wspierać przede wszystkim zewnętrzne dotacje. Afganistan importuje praktycznie całą energię elektryczną dzięki 80-proc. subwencji zagranicznej. Służba zdrowia oparta jest na pomocy w postaci lekarstw i sprzętu medycznego. Wynagrodzenia kadr państwowych opłacane były z dotacji Banku Światowego. Miejscowa waluta była przez wiele lat sztucznie utrzymywana przez Fundusz Walutowy na poziomie ok. 50 afgani do dolara.

Owszem, talibowie przejęli władzę nad źródłami dochodu budżetu państwa – głównie podatkami z importu dóbr na przejściach granicznych czy obrotem wewnętrznym. Sprawują wciąż kontrolę nad handlem narkotykami, stanowiącym jeszcze w 2017 r., w czasie najlepszych zbiorów maku, ok. 7 proc. PKB (1,4 mld dol. rocznie). Pieniądze te jednak nie zasilą bezpośrednio budżetu i pozostaną źródłem nielegalnych dochodów tysięcy miejscowych watażków, warlordów i rolników. Bez zewnętrznej pomocy i tak już wątła gospodarka runie, a tłumy klientów pod kabulskimi bankami zwiastują katastrofę.

Czytaj też: Polacy wracają z Afganistanu. Jaki jest bilans tej wiecznej wojny?

Afganistan potrzebuje pieniędzy

Afganistan musi zapewnić sobie dopływ środków z zewnątrz nie tylko po to, by utrzymać gospodarkę. Zewnętrzne dotacje to również sposób utrzymania poszczególnych grup wpływu i przywódców grup etnicznych lub politycznych. 20-letni pokój w Kabulu, który stał się kanałem ich dystrybucji przez ministerstwa i NGO-sy, pozwalał na w miarę stabilne relacje między warlordami, którzy obejmowali funkcje ministerialne i wspierali swoje udzielne księstwa. Kiedy zasilania zabraknie, warlordowie wrócą do wojny o zasoby, a talibowie, choć doraźnie zwycięscy, nie mogliby być pewni swojej pozycji.

Już w kilka dni po ich zwycięstwie pojawiły się konkurencyjne grupy: dawnego szefa wywiadu i wiceprezydenta Amrullaha Saleha i dawnego ministra obrony Bismullaha Chana. Na razie toczą sporadyczne walki z talibami wokół wejścia do Doliny Pansziru. Jeśli trwające w Kabulu „inkluzywne” dogadywanie się między talibami a ich dotychczasowymi przeciwnikami się nie powiedzie, intensywność walk wzrośnie.

Mundury i hełmy nie wystarczą

Te wciąż drobne ogniska oporu przeciw talibom zasilane są pozostałościami dawnej armii. Bismullah i Amrullah wcześniej zadbali o to, by afgańscy komandosi, najlepsza część armii, obsadzana była przeważnie Tadżykami i Uzbekami. Oni umieją i chcą z talibami walczyć, zabrali ze sobą część dawnego wyposażenia, karabiny, radiostacje, noktowizję. Talibowie wzięli jednak więcej: amerykańskie pojazdy opancerzone MRAP i Humvee, sporo wojskowych toyot. Przejęli również podarowane Afgańczykom śmigłowce Black Hawk, niezbędne do walki w górach, bez których nie mogą nawet marzyć o inwazji na Panszir.

Na razie talibowie z dumą prezentują zdobyczny sprzęt na lotniskach i paradują w amerykańskich mundurach, czarnych okularach i kevlarowych hełmach. Rzecz w tym, że do niedawna jeszcze amerykańskie samochody i śmigłowce obsługiwali amerykańscy technicy z użyciem amerykańskich części zamiennych. Uciekli jednak wraz z wojskiem. Wkrótce wyrafinowany i drogi sprzęt zacznie się psuć i zużywać, a talibom pozostaną tylko te mundury, hełmy i okulary. Szanse się wyrównują.

Czytaj też: Afganistan zawalił się w 10 dni. Jak to się stało?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Ukraina przegrywa wojnę na trzech frontach, czwarty nadchodzi. Jak długo tak się jeszcze da

Sytuacja Ukrainy przed trzecią zimą wojny rysuje się znacznie gorzej niż przed pierwszą i drugą. Na porażki w obronie przed napierającą Rosją nakłada się brak zdecydowania Zachodu.

Marek Świerczyński, Polityka Insight
04.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną