Przejęcie władzy w Afganistanie przez talibów wzbudziło obawy, że w Azji Środkowej zaczną się nowe ruchy migracyjne, które dotrą do nieodległej, bardzo zamożnej Europy i będą powtórką kryzysu z 2015 r., wywołanego wojną w Syrii. Obawy te słychać choćby w kontekście zdarzeń ostatnich tygodni na granicach Białorusi.
Wśród przechodzących nielegalnie na terytorium Litwy, Łotwy i Polski większością byli dotąd Irakijczycy, ale towarzyszą im także Afgańczycy. Przerzut organizuje reżim uzurpatora Alaksandra Łukaszenki, który stara się w ten sposób destabilizować sytuację w państwach sąsiednich, wspierających białoruską rewolucję. Teraz znalazłby więcej osób chcących skorzystać z korytarza otwartego przez reżim.
Czytaj też: Dramat uciekających z Kabulu. Czy polskie władze reagują na czas?
Kryzys uchodźczy. Grecja i Niemcy nie chcą powtórki
Inne szlaki zdają się trudniejsze. Grecki minister ds. migracji Notis Mitarachi zapewnia, że Grecja i jej wyspy – inaczej niż w 2015 r. – nie będzie bramą do Europy, choć przyznaje, że wszystko zależy od postawy Turcji, bo ta raz migrantów u siebie zatrzymuje, a gdy jej stosunki z Unią się pogarszają, przestaje skrupulatnie pilnować swojej granicy na Morzu Egejskim. Mimo to jej władze zapowiadają, że uniemożliwią nielegalne przekroczenia granicy z Iranem, który sąsiaduje z Afganistanem.
Turcy na swoim odcinku granicy z Iranem zatrzymali w tym roku 27 tys. Afgańczyków. I budują tam pierwsze 5 km zaplanowanego na 295 km wysokiego muru, wzmocnionego okopami i zasiekami z drutu kolczastego. Bariera ma zniechęcać licznych w Iranie Afgańczyków przed próbą przedostania się na terytorium tureckie.
Kryzysu sprzed sześciu lat nie chcą powtarzać Niemcy, gdzie trwa kampania przed wrześniowymi wyborami parlamentarnymi. Liderzy głównych ugrupowań mają podobne stanowisko: nie ma mowy o przyjmowaniu wszystkich potrzebujących, jeśli pomoc będzie udzielona, to głównie lokalnym współpracownikom Niemców, a reszcie tylko według klucza humanitarnego i zwłaszcza kobietom, w oczywisty sposób zagrożonym w związku z perspektywą zaprowadzenia radykalnie konserwatywnych porządków przez talibów. Z drugiej strony żegnająca się z urzędem kanclerskim Angela Merkel przyznaje, że Niemcy powinni ewakuować ok. 10 tys. osób i biorąc pod uwagę chaos w Afganistanie, pewnie nie uda się wywieźć nikogo więcej.
Czytaj też: Biden słabo tłumaczy się z katastrofy, świat wystawia mu rachunek
Francja, USA, Kanada obiecują pomóc
O jakiś plan zarządzania ruchem migracyjnym zaapelował prezydent Francji Emmanuel Macron, ale jego uwagi o potrzebie przewidywania, planowania i koordynacji w celu zapewnienia francuskiego i europejskiego bezpieczeństwa padły w szczycie dramatycznych zdarzeń na lotnisku w Kabulu, gdzie postronne osoby wdarły się na płytę postojową, pas startowy i wspinały się na samoloty. Macrona – za osłabianie morale i próbę schlebiania niechętnym emigracji obywatelom Francji – skrytykowały m.in. organizacje pozarządowe zajmujące się obroną praw człowieka i niosące pomoc uchodźcom.
Jednocześnie Macron – deklaracje te powtarzają Stany Zjednoczone i duża część państw Zachodu – obiecuje pomóc wszystkim, którym talibowie zagrażają. Chodzi m.in. o aktywistów, dziennikarzy, artystów: „pomożemy im, ponieważ honorem Francji jest bycie u boku tych, którzy podzielają nasze wartości”. Nie wiadomo tylko, jak ich z kraju wydostać. 20 tys. afgańskich uchodźców chce przyjąć Kanada.
Czytaj też: „Uczyńmy Francję znowu wielką”. Wraca demon antyislamizmu
Europa zamkniętych granic
Afganistan jest krajem ludnym jak Polska, co podpowiada skalę wyzwań. Agencja ONZ ds. uchodźców (UNHCR) podaje, że od początku roku swoje domy opuściło co najmniej 400 tys. Afgańczyków. Uciekali przed prześladowaniami i konsekwencjami działań zbrojnych w ramach ofensywy talibów. Wszyscy próbowali dostać się w bezpieczne miejsca, często zajmowali się nimi krewni i znajomi, szukali schronienia w meczetach, ale niektórzy są zdani jedynie na siebie.
120 tys. spośród uciekających znalazło się w Kabulu. Równolegle wiele osób próbowało i próbuje wyjechać. Oprócz posiadaczy paszportów, wiz, pozwoleń na osiedlenie się w innych krajach lub mających perspektywę jakiegokolwiek zagranicznego wsparcia są i tacy, którzy wybierają rozwiązania nieformalne. Afgańskie biuro UNHCR szacowało, że przed upadkiem Kabulu co tydzień kraj opuszczało 20–30 tys. osób, część drogą lotniczą, zwłaszcza do Dubaju, reszta lądem, do państw sąsiednich. Na przykład wielu żołnierzy armii rządowej przedostało się wraz ze sprzętem, w tym samolotami bojowymi i samolotami, do Uzbekistanu i Tadżykistanu.
Jednak aby Afgańczykom udało się dotrzeć do Europy, muszą przekroczyć wiele granic. Z wyjątkiem szlaku białoruskiego, obsługiwanego przez naganiaczy Łukaszenki, będą mieli znacznie trudniej niż kilka lat temu. Na trasie powstało wiele nowych przeszkód. Postawiono płoty i zmieniła się mentalność. Dziś państwa członkowskie Unii Europejskiej stosują inną taktykę: często łamiąc prawo, brutalnie zniechęcają tych, którzy wybierają nielegalną drogę wejścia na ich terytoria.
Czytaj też: Polacy wracają z Afganistanu. Jaki jest bilans tej wiecznej wojny?