Świat

Bez turystów, bez podróży. „Forteca” Nowa Zelandia, „piaskownica” Tajlandia

Premierka Jacinda Ardern zapowiedziała, że granice Nowej Zelandii pozostaną szczelnie zamknięte co najmniej do końca 2021 r. Premierka Jacinda Ardern zapowiedziała, że granice Nowej Zelandii pozostaną szczelnie zamknięte co najmniej do końca 2021 r. Xinhua News / East News
Premierka Jacinda Ardern chce powoli otwierać kraj w 2022 r. Inne państwa stosujące strategię „zero koronawirusa” mają podobne dylematy.

Jeśli któreś z dużych państw można nazwać wolnym od pandemii koronawirusa, to jest to Nowa Zelandia. Po raz ostatni lokalne zakażenie odnotowano tam pół roku temu. Od marca 2020 r. na covid-19 zachorowało niecałe 3 tys. osób, zmarło 26. Ani razu nowa liczba infekcji nie przekroczyła 100 osób dziennie. Życie wróciło do normy, a w przeciwieństwie do stosującej ogólnie podobną strategię Australii Nowozelandczykom udaje się uniknąć niewyjaśnionych ognisk i regionalnych lockdownów.

Czytaj też: W Azji i Oceanii szczepią bardzo wolno

Nowa Zelandia bez turystów

Jedno nie wróciło i szybko nie wróci do normy. W 2019 r. kraj odwiedziło 3,8 mln turystów, niewiele mniej, niż jest mieszkańców Nowej Zelandii (5 mln). Bezpośrednio i pośrednio przyjezdni tworzyli prawie 10 proc. PKB kraju. Od półtora roku Nowozelandczycy nie mogą jednak liczyć na gości. Poza krótkim okresem otwarcia granic z Australią – zawieszonym po wybuchu kolejnej fali zakażeń u sąsiadów – władze w Wellington trzymają kraj w niemal całkowitej izolacji. Granice mogą przekraczać jedynie rezydenci, a nawet ich obowiązują limity i płatna kwarantanna.

Sytuacja szybko się nie zmieni. Premierka Jacinda Ardern zapowiedziała właśnie, że granice pozostaną szczelnie zamknięte co najmniej do końca 2021 r. Na początku 2022 r. Nowa Zelandia chce wprowadzić znany z Europy podział na zielone, pomarańczowe i czerwone kraje. Zaszczepieni turyści z zielonych państw mają zyskać możliwość przylotu na wyspy bez kwarantanny. Ale na razie to wciąż mgliste plany.

Czytaj też: Jacinda Ardern – nowa stalowa dama

Zero wirusa to zero podróży

Nowa Zelandia nie jest jedynym krajem, który próbuje kontrolować wirusa głównie przez bardzo rygorystyczne zasady wjazdu. Podobnie jest choćby w Australii, na Tajwanie, w Chinach czy – z bliższych miejsc – do pewnego stopnia w Norwegii. Dla turystów całkowicie zamknięte pozostają też m.in. Tajlandia czy Indonezja. Nowa Zelandia nie jest zresztą nawet najbardziej radykalna. Niemal w tym samym czasie, gdy Ardern ogłaszała plany otwarcia kraju w 2022 r., władze Terytorium Północnego w Australii rozpisały przetarg na pięcioletnią obsługę obowiązkowej kwarantanny dla wszystkich przyjeżdżających. Zastrzegają co prawda, że to kontrakt na pokoje hotelowe dla objętych kwarantanną i transport do nich „na wszelki wypadek”, ale przyznają, że być może nawet w 2026 r. będą się zdarzać lokalne lockdowny.

W innych krajach władze starają się znaleźć sposób na otwarcie granic szybciej niż za pięć lat. Ale co do zasady zmagają się z tym samym dylematem: nie da się całkowicie uniknąć pandemii, nie odcinając się od świata.

Czytaj też: Wirus szaleje w Australii. Wracają drakońskie restrykcje

Mieszkańcom izolacja się podoba

W Nowej Zelandii ten dylemat jest o tyle wyjątkowy, że mieszkańcom całkiem dobrze w bezpiecznej izolacji. Sondaże konsekwentnie pokazują, że co najmniej 75 proc. ankietowanych popiera politykę zamknięcia granic. Niedawne badania na zlecenie rządu ujawniły, że 84 proc. nie ma problemu z tym, aby całkowicie zakazać przyjazdu z krajów wysokiego ryzyka (a z perspektywy Nowej Zelandii to niemal wszystkie). Ponad połowa ma duże obawy wobec rozszerzania „baniek podróżnych” poza Australię (choć badania prowadzono przed kolejną falą koronawirusa w tym kraju) i Wyspami Cooka, gdzie nie odnotowano ani jednego przypadku. Co więcej, ponad 90 proc. Nowozelandczyków akceptuje, że życie nigdy nie wróci już do zasad sprzed pandemii, choć ankieterzy nie doprecyzowali, o jakich zmianach mowa.

Choć nowozelandzkie stowarzyszenia przedsiębiorców i niektórzy prawicowi politycy apelują o poluzowanie zasad i bardziej przewidywalny plan otwierania się na świat, mieszkańcy stoją po stronie premierki. Nie bez powodu w październiku 2020 r. w cuglach wygrała wybory.

Ardern podkreśla, że do otwarcia potrzeba przede wszystkim szczepień – dopiero gdy Nowozelandczycy będą chronieni, będzie można myśleć o otwieraniu się na świat, nawet tylko na „zielone” kraje. Dużo łatwiej bowiem utrzymać chorobę za granicą, niż ponownie ją wyeliminować. Ale jej oparty na izolacjonizmie sukces w kontrolowaniu pandemii i popularność takiej strategii, podobnie zresztą jak w Australii czy na Tajwanie, odbija się na tempie szczepień. Nowozelandczycy nie czują zagrożenia, a państwo skupia się wciąż na kontroli granic, a nie na dystrybucji szczepionek. W tej chwili jedną dawkę otrzymała tylko jedna trzecia dorosłych Nowozelandczyków, a dwie dawki – jedna piąta.

Czytaj też: Nowa Zelandia przyciąga ludzi, którzy wiedzą, czego chcą

„Piaskownica Phuket”

Choć turystyka to nawet 10 proc. nowozelandzkiego PKB, kraj jest na tyle zamożny i ma na tyle zdywersyfikowaną gospodarkę, że poradzi sobie bez gości. Jeśli przywrócona zostanie bańka turystyczna z Australią, skąd pochodzi większość odwiedzających, zamknięcie na resztę świata będzie mało odczuwalne. Australia, która jest krajem znacznie większym, też poradzi sobie w przeciągającej się izolacji, choć zakazy powrotu dla obywateli będą zapewne narastającym problemem politycznym.

Ale inne kraje zamknięte dla gości z zagranicy są coraz bardziej wyczerpane gospodarczo taką strategią. W Tajlandii, która wciąż nieskutecznie zmaga się z najsilniejszą do tej pory falą pandemii, władze utrzymują przy życiu projekt „piaskownica Phuket”. W jego ramach zaszczepieni turyści mogą przyjeżdżać na tę popularną wyspę, choć nie wolno im jej opuszczać. Projekt ma zostać rozszerzony na trzy inne regiony turystyczne na południu.

Do końca lipca do Tajlandii przyjechało niecałe 12 tys. turystów – tyle co nic w porównaniu do prawie 40 mln osób w 2019 r. Niekompetentny wojskowy rząd coraz bardziej desperacko próbuje pogodzić dwa sprzeczne cele, czyli otwarcie kraju i opanowanie pandemii, a mieszkańcy coraz ostrzej protestują przeciwko fatalnym decyzjom władz.

Czytaj też: Co Singapur zrobił źle, skoro wszystko robił dobrze?

Priorytetem są szczepienia

W Indonezji tak silnych protestów nie ma (to kraj nieporównywalnie bardziej demokratyczny niż Tajlandia), ale władze też nie bardzo wiedzą, jak uratować silnie zależną od turystyki gospodarkę i równocześnie opanować jedną z najsilniejszych na świecie fal pandemii. Obecny plan stawia na priorytetyzację szczepień na Bali, aby otworzyć tę wyspę na turystykę w ciągu kilkunastu tygodni, nawet jeśli pandemia będzie szalała gdzie indziej.

Na tym tle Nowa Zelandia ma komfortową sytuację. To luksus bogatego kraju, który może sobie pozwolić na izolację, a jej mieszkańcy, jak ci w wielu innych zamożnych społeczeństwach – ze skłonnością do pewnego protekcjonizmu, a nawet ksenofobii – popierają tę taktykę. Ale w dłuższej perspektywie kraj ma dokładnie to samo wyzwanie co Tajlandia czy Indonezja – musi zaszczepić mieszkańców jak najszybciej, a potem wymyślić, jak racjonalnie kontrolować przyjazdy.

Czytaj też: Nowa Zelandia chce… zakazać kotów

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Ukraina przegrywa wojnę na trzech frontach, czwarty nadchodzi. Jak długo tak się jeszcze da

Sytuacja Ukrainy przed trzecią zimą wojny rysuje się znacznie gorzej niż przed pierwszą i drugą. Na porażki w obronie przed napierającą Rosją nakłada się brak zdecydowania Zachodu.

Marek Świerczyński, Polityka Insight
04.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną