Rok temu białoruski dyktator Aleksandr Łukaszenka sfałszował wyniki wyborów prezydenckich. Najpewniej już pierwszą turę wygrała Swiatłana Cichanouska, żona uwięzionego blogera Siergieja, który sam miał być kandydatem i przez wiele miesięcy objeżdżał kraj. Prowadził kampanię także w małych miejscowościach, spotykał się z ludźmi i dawał im się wygadać. W autokracjach zwykli obywatele, zwłaszcza z prowincji, rzadko mają okazję zgłosić swoje żale działaczowi o dużej popularności, na dodatek komuś, kto aspiruje do prezydentury.
Czytaj też: Białorusini w Polsce boją się o życie
Czego się boi Aleksandr Łukaszenka
Było wiadomo, że wybory okażą się trudnym testem dla Łukaszenki; mobilizacja obywateli ujawniła się już podczas zbierania podpisów potrzebnych do rejestracji kandydatów. Białorusini mieli łukaszenkizmu coraz bardziej dość, żyło im się jak zwykle ciężko, a młode pokolenie – znające warunki życia na Zachodzie, choćby na Litwie i w Polsce – wiedziało, jak ciągnie je w dół skostnienie siermiężnego systemu. Czarę goryczy przelał brak reakcji państwa na pandemię. Chorych wypisywano ze szpitali, by umierali w domach. Przedstawiano niewiarygodne statystyki, dyktator bagatelizował koronawirusa, społeczeństwo musiało wspierać lekarzy.
Dlatego Łukaszenka autentycznie się bał. Profilaktycznie w aresztach