Świat

Rok białoruskiej rewolucji. To będzie jeszcze bardzo długi marsz

Protest opozycji w Mińsku, październik 2020 r. Protest opozycji w Mińsku, październik 2020 r. Natalia Fedosenko / TASS / Forum
Po zeszłorocznym sierpniu Białoruś przestała być najbardziej egzotycznym krajem regionu. Dziś przy obywatelach i opozycji jest racja i sympatia świata, a Łukaszenka zyskał rangę wschodnioeuropejskiego Kadafiego, tyle że bez ropy.

Rok temu białoruski dyktator Aleksandr Łukaszenka sfałszował wyniki wyborów prezydenckich. Najpewniej już pierwszą turę wygrała Swiatłana Cichanouska, żona uwięzionego blogera Siergieja, który sam miał być kandydatem i przez wiele miesięcy objeżdżał kraj. Prowadził kampanię także w małych miejscowościach, spotykał się z ludźmi i dawał im się wygadać. W autokracjach zwykli obywatele, zwłaszcza z prowincji, rzadko mają okazję zgłosić swoje żale działaczowi o dużej popularności, na dodatek komuś, kto aspiruje do prezydentury.

Czytaj też: Białorusini w Polsce boją się o życie

Czego się boi Aleksandr Łukaszenka

Było wiadomo, że wybory okażą się trudnym testem dla Łukaszenki; mobilizacja obywateli ujawniła się już podczas zbierania podpisów potrzebnych do rejestracji kandydatów. Białorusini mieli łukaszenkizmu coraz bardziej dość, żyło im się jak zwykle ciężko, a młode pokolenie – znające warunki życia na Zachodzie, choćby na Litwie i w Polsce – wiedziało, jak ciągnie je w dół skostnienie siermiężnego systemu. Czarę goryczy przelał brak reakcji państwa na pandemię. Chorych wypisywano ze szpitali, by umierali w domach. Przedstawiano niewiarygodne statystyki, dyktator bagatelizował koronawirusa, społeczeństwo musiało wspierać lekarzy.

Dlatego Łukaszenka autentycznie się bał. Profilaktycznie w aresztach

  • Aleksandr Łukaszenka
  • Białoruś
  • Swiatłana Cichanouska
  • Reklama