„Nie możemy zastąpić policji!” – krzyczy kulinarna gwiazda Francji Philippe Etchebest. Zgodnie z najnowszymi decyzjami władz wejście do barów i restauracji w samym środku wakacji powinno się odbywać za okazaniem tzw. paszportu sanitarnego. Charyzmatyczny szef kuchni przewiduje, że utarczki z potencjalnymi klientami mogą niebawem przerodzić się w sceny przemocy rodem z saloonów na Dzikim Zachodzie. Rozpoczął zatem organizowanie publicznych protestów: kucharze w charakterystycznych strojach wychodzą na ulice i walą w patelnie. Ale reszta protestów nie jest już taka elegancka.
Weekendowe demonstracje na francuskich ulicach trwają od trzech tygodni i kojarzą się raczej z burzliwym ruchem żółtych kamizelek, który opanował te same ulice trzy lata temu. Pierwsze protesty, według oficjalnych danych, gromadziły w całym kraju niewiele ponad 100 tys. ludzi. Ale w ostatni weekend lipca było ich już ponad 200 tys., z czego 15 tys. w samym Paryżu. Nawet w stale demonstrującej Francji taki protest w samym środku wakacji to ewenement. W dodatku ok. 40 proc. ankietowanych Francuzów deklaruje sympatię dla demonstrujących.
We francuskim internecie mnożą się też inne formy sprzeciwu wobec nowej polityki sanitarnej rządu premiera Jeana Castexa. Są tam m.in. listy lokali, w których nie będzie się sprawdzać paszportów sanitarnych. Jedna z właścicielek restauracji stwierdziła przed kamerą, że to prosta droga do jeszcze mniejszej liczby klientów i w końcu do bankructwa. A skoro ma się nóż na gardle, trzeba się sprzeciwiać rządowi „aż do końca”. I niczego tu nie zmienią wysokie kary finansowe, a nawet teoretyczna możliwość trafienia za kratki.
Efekt Macrona
Jeszcze rok temu w centrum uwagi był radykalnie liberalny szwedzki model walki z pandemią.