Kilka tygodni temu Folketinget, duński parlament, zdecydowaną większością głosów przyjął ustawę, zaproponowaną przez lewicowy (nie, nie, żaden prawicowy) rząd, która pozwoli na tzw. azylowy outsourcing. Już wkrótce osoby ubiegające się tu o azyl będą odsyłane do specjalnych centrów poza Europą. I to tam będą przechodzić całą weryfikację. Dania chce takie centra stworzyć m.in. w Rwandzie, Etiopii, Egipcie i Tunezji.
Ten pomysł nikogo w Danii nie zaskoczył: to tylko ukoronowanie trwającej od czterech lat kampanii tutejszych socjaldemokratów na rzecz „naprawienia” źle działającego systemu azylowego. Początkowo roztaczano nawet utopijne wizje finansowanych przez Danię „miast uchodźców”, w których działałyby szkoły, szpitale i uniwersytety. Ale ostatecznie stanęło na koncepcji małych, eksperymentalnych centrów gdzieś na pustyni.
Duńską ustawę ostro skrytykowała Komisja Europejska. Jej rzecznik Adalbert Jahnz stwierdził, że podważa ona fundament systemu ochrony uchodźców. Przypomniał też, że prawo do azylu należy do podstawowych praw Unii. Danię krytykuje również ONZ, Czerwony Krzyż i Amnesty International, a Charlotte Slente, szefowa Duńskiej Rady ds. Uchodźców, decyzję Folketinget określiła mianem „nieodpowiedzialnej, niesolidarnej i podjętej w zaślepieniu”.
Klęska systemu azylowego
„Podobne modele, na przykład australijskie hotspoty czy obozy na greckich wyspach, przyniosły poważne przypadki nadużyć, przemocy fizycznej, spowolnienia procesu azylowego oraz braku dostępu do opieki zdrowotnej i pomocy prawnej – twierdzi Slente. Nie wiadomo też, jak w tej sytuacji Dania miałaby się wywiązywać z odpowiedzialności za ludzi ubiegających się o azyl, skoro będą oni przebywać w państwie trzecim”.