Przewodniczący Mao w 1953 r. wypowiedział słynne zdanie: „Kobiety podtrzymują połowę nieba”. Nie miał jednak na myśli ich emancypacji, po prostu wzruszyły go wyniki produkcji rolnej w pewnym gospodarstwie, które dzięki poświęceniu pracownic wyrobiło aż 300 proc. normy.
W wymiarze gospodarczym komunizm skończył się w Chinach w okolicach roku 1978. Wkrótce ruszyły reformy rynkowe, ale tamtejsze niebo do dziś pozostaje niesprawiedliwie podzielone i dla kobiet mało łaskawe. Po rewolucji kulturalnej, która niwelowała różnice płci na poziomie propagandowym, a egalitaryzm wprowadzała raczej nominalnie, wciskając wszystkich w androginiczne mundury i na równi zaprzęgając do pracy, zaczęła się dla Chinek era innych nierówności pod szyldem państwowego kapitalizmu.
Reformy rynkowe ożywiły tradycyjne stereotypy ról płciowych, głęboko osadzone w wartościach konfucjańskich i patriarchacie, na straży którego od 100 lat stoi Komunistyczna Partia Chin. Obecny prezydent Xi Jinping jest wielkim zwolennikiem powrotu kobiety do jej dawnych małżeńskich i domowych obowiązków. Chce, by każda Chinka rodziła troje dzieci i w ten sposób uratowała kraj przed demograficzną katastrofą, do której coraz bliżej. W 2020 r. w Chinach urodziło się zaledwie 12 mln dzieci, to aż o 6 mln mniej niż cztery lata temu, wskaźnik jest najniższy od brutalnych lat rewolucji kulturalnej w latach 60. XX w.
Populacja Chin jeszcze rośnie, ale coraz wolniej i zbliża się do odwróconej piramidy, dobrze już znanej Japończykom, wśród których więcej jest seniorów niż ludzi młodych, a to ma potężne konsekwencje dla gospodarki i modeli życia.
Zamiatanie za rodzenie
Demografia Chin jest też zmartwieniem całego świata, bo od tamtejszego rynku uzależnionych jest wiele krajów.