Z osmańskich papierów wynika, że już w XVI w. jego nazwa brzmiała Bahr-e Siyah lub Karadeniz, czyli Morze Czarne. Skąd ten kolor? Hipotez jej kilka. Jedna z nich mówi, że w czasie zimowych sztormów jego woda rzeczywiście wygląda na czarną. Według innej przedmioty dłużej spoczywające w jego wodach pokrywają się ciemnym nalotem.
Wcześniej przez kilka wieków było nazywane morzem niegościnnym. Antyczni żeglarze bali się go z powodu dzikich ludów zamieszkujących wybrzeża. Jego reputację pogarszało również charakterystyczne dla tego morza niedotlenienie, które skutkuje wolną dekompozycją, szczególnie na większych głębokościach. W efekcie, jak pisze Charles King w książce „Dzieje Morza Czarnego”, po świecie antycznym krążyły niestworzone historie o dawno utopionych załogach i ich statkach, które w stanie niemal nienaruszonym – z zachowanym drewnem i olinowaniem – wciąż żeglują, tyle że już pod wodą.
Z czasem Morze Czarne stało się aż nadto gościnne. Gdy jeszcze było czyste, stanowiło podstawę potężnego przemysłu rybołówczego i romantyczną, ciepłą odskocznię dla kolejnych komunistycznych genseków, od Chruszczowa poczynając, na Gorbaczowie kończąc, którzy co roku wygrzewali się w czarnomorskich daczach. Do dziś rozlewające się na powierzchni 436 tys. km kw. (dużo większe niż Bałtyk – 377 tys.) i otoczone przez Europę Wschodnią, Kaukaz i Anatolię morze jest co roku – szczególnie w sierpniu – mekką postsowieckich turystów.
Ale w tym roku może być inaczej. – Nie przypominam sobie podobnego napięcia w tym rejonie – mówi Jannis Tsantoulis, autor kilku książek o czarnomorskiej geopolityce z University College London. – Dzisiejsze Morze Czarne zaczyna przypominać to z połowy XIX w., gdy krzyżowały się tu największe konflikty ówczesnego świata.