Staroobrzędowców uznawano w XIX-wiecznej Rosji za heretyków, a sojusz Cerkwi prawosławnej z tronem sprawiał, że władze tropiły i aresztowały ich duchownych. Pozbawieni popa nie mogli chrzcić dzieci, odkładali śluby, nad ich grobami nikt nie odprawiał panichidy. Koniecznością było więc „zdobycie” nowego batiuszki.
Taką specoperację w rejonie tarbagatajskim w Syberii Wschodniej opisał polski badacz Julian Talko-Hryncewicz. Starszyzna staroobrzędowców zarządziła zbiórkę funduszy. W latach 80. XIX w., gdy irkucki murarz zarabiał 28 rubli miesięcznie, a 6 rubli płacono za wiadro wódki, składka wyniosła aż 10 rubli od duszy. Do wykonania zadania wybrano mężczyznę bogobojnego, piśmiennego, silnego i dobrze sytuowanego. Namaszczony przez radę starszych i wyposażony w co najmniej 10 tys. rubli ruszył do europejskiej części imperium. Wyprawa była nielegalna i należało zachować najwyższą ostrożność. W Państwowym Archiwum obwodu irkuckiego zachowały się dokumenty, z których wynika, że duchownego „kupowano [...] w monastyrach Irgyzkim i Starodubskim”. Zdarzało się też, że wysłannik przekonał prawosławnego popa do przejścia na „starą wiarę”. Wówczas kandydat odbywał 40-dniowy post, w czasie którego zobowiązany był do codziennych 300 pokłonów na kolanach i 700 na stojąco. Przed całą społecznością składał przysięgę i owinięty w długie na 30 arszynów płótno trzykrotnie zanurzał się w wodzie. Wymiary materii miały znaczenie nie tylko symboliczne, bo zimne buriackie rzeki niejednemu odebrały dech i nawróceńca wyciągano za materiał, aby czym prędzej sprawował sakramenty. Radość nie trwała długo. Władze robiły wszystko, żeby schwytać nowego „zbiegłego popa”.
Staroobrzędowcy, zwani też starowierami lub z rosyjska raskolnikami (rozłamowcami), wyłonili się w połowie XVII w. z Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego na fali buntów wobec reform patriarchy Moskwy i całej Rusi Nikona. W 1652 r. wspierany przez cara Aleksandra I przejął władzę nad Cerkwią i zaczął wdrażać reformy budzące duży opór. Wśród ludu zdarzały się zbiorowe samobójstwa, w tym samospalenia.
W końcu zwołano sobór i jego uczestnicy w 1667 r. uznali zwolenników starej wiary za heretyków. Rozłam w prawosławiu stał się faktem, rosły represje. Starowierzy szukali ratunku w ucieczce. Kierowali się na wschód, gdzie nie docierały ręce Moskwy, a pod koniec lat 60. XVII w. ruszyli za granicę. Rzeczpospolita była najczęstszym celem, bo tam nikt nie przymuszał ich do konwersji.
Czytaj też: Autokefalia prawosławnych w II RP
***
Starowierzy odrzucający sakramenty i kapłanów (tzw. bezpopowcy) osiedlali się w okolicach Połocka, Witebska i dzisiejszego Dyneburga. Bardziej liberalni, którzy poprzestali na zachowaniu wiary sprzed reformy i mieli kapłanów (popowcy), przybywali z centralnej Rosji i najpewniej już w 1667 r. założyli miejscowość Wietka (dzisiejsza Białoruś), po czym ruszyli w stronę Orszy, Mohylewa i Homla.
Swoim przybyciem wsparli odbudowę zniszczonych rubieży Wielkiego Księstwa Litewskiego. Większość nie prowadziła ksiąg metrykalnych ani kronik, więc świadectwa pochodzą od obserwatorów. Jednym z nielicznych tekstów powstałych na podstawie relacji samych staroobrzędowców była publikacja kijowskiego historyka prawosławia Michaiła Lilejewa z 1893 r., w której czytamy: „Raskolnicy, ich popi i mniszki mogli tam [w Rzeczpospolitej] mieszkać tak, jak chcieli, bez jakiegokolwiek ucisku od panów i od księży, i od popów, i od Żydów, i od chłopów, i od wszelkich urzędników”.
Wiadomo, iż kilkakrotnie zlecali unickiej drukarni w Supraślu publikację ksiąg liturgicznych. Niestety, nadchodzące konflikty z Rosją przesądziły o ich losie. W 1735 r. caryca Anna rozgromiła Wietkę i uprowadziła ok. 40 tys. swych niegdysiejszych obywateli – wydarzenie to nazwano pierwszym wygonem. Staroobrzędowcy trafili na Ałtaj i na Zabajkale. Rzeczpospolita chyliła się ku upadkowi i w latach 1764–68 Katarzyna II dokonała drugiego wygonu. Niektórym starowiercom udało się zbiec i dziś ok. 600 ich potomków mieszka w okolicach Suwałk i Augustowa.
Najliczniejsza grupa wysiedleńców trafiła na Zabajkale. Niemiecki badacz Syberii Peter Simon Pallas poświadcza, że zesłańców rozlokowano w 30 osadach, aby nigdzie nie stanowili większości. Początkowo nazywano ich Polakami, ale ostatecznie rozpowszechniło się określenie siemiejscy, bo przybywali całymi siem’jami (rodzinami). Nad Bajkałem dowiedli swego mistrzostwa w rolnictwie i hodowli zwierząt. Na początku XIX w. gubernator Nikołaj Treskin mawiał, że nawet „kamień uczyniliby żyznym”. Niepijący, pracowici i wytrwali, zostali wykorzystani jako oręż w kolonizacji Syberii. Kilkaset rodzin wysłano nad Amur, gdzie budowano trakt łączący Irkuck z portem Ajan nad Morzem Ochockim, a kilkaset innych na północ, w dół Leny. Późniejsze efekty ich działalności relacjonował pisarz Iwan Gonczarow, który w 1854 r. przejeżdżał przez ziemie Sacha: „Nie wierzysz, że jedziesz przez Jakucję. (...) Pola ożywione zbożami: jęczmień i nawet werszek [odrobina] pszenicy, choć żyta nie było”.
Czytaj też: Starowiercy. Schizma w Kościele prawosławnym
***
– Jacy my Polacy? – pytaniem odpowiada ojciec Siergiej ze staroprawosławnej cerkwi w Tarbagataju. – Tu się urodziliśmy, tu mieszkamy, znaczy to nasza ojczyzna. Tożsamość narodowa nie więcej niż stu siemiejskich mieszkających dzisiaj na Zabajkalu nierozerwalnie łączy się z Syberią. – Nikt już nie pamięta, że byliśmy wygnani z Polski – dodaje. – Nikt też nie pamięta, że wcześniej pochodziliśmy z archangielskiej czy moskiewskiej obłasti.
Słuchając batiuszki, ma się wrażenie, że słowa te wypowiada człowiek świadomy swego dziedzictwa i niczym stary góral nieco zniechęca do poznania go, aby butami nie rozdeptać delikatnej materii. A że jest o czym mówić, wiadomo już było z prac Benedykta Dybowskiego. Jako jeden z dowódców powstania styczniowego miał zawisnąć obok Traugutta, ale wstawił się za nim sam Otto von Bismarck i biolog trafił nad Bajkał. Jako zesłaniec dokonał odkryć, dzięki którym zaliczono go do grona najwybitniejszych przyrodników epoki. Pisał również książki popularyzujące zdrowy tryb życia i w jednej z nich – „O wpływie trunków alkoholicznych na organizm zwierzęcy i ludzki” – za wzór stawiał przodków ojca Siergieja. „Trzeźwość i pracowitość, jednocześnie z wyższem kulturalnem i społecznem wykształceniem siemiejskich, przymiotami wywiezionymi z ich byłej ojczyzny – nietrudno zgadnąć, że Dybowski wskazuje tu na Rzeczpospolitą – zapewniły im dobrobyt, znacznie wyższy niż spotykany wówczas u wszystkich ich sąsiadów”.
Mieszkańcom Zabajkala co najmniej dekadę wcześniej, czyli w latach 50. XIX w., przyglądał się też inny Polak, literat i działacz narodowy Agaton Giller. Potwierdza on obserwacje dotyczące abstynencji, gospodarności i religijnej specyfiki, ale i psychologizuje, pisząc, że siemiejscy „silną wolę okazują głównie w oporze, do czynów samodzielnych więc niezdatni, i tak przekonań, jak i sprawy swojej nie umieją energicznie popierać”. Trudno ten sąd zweryfikować, tym bardziej że Syberia zarządzana była przez wojskowych, którzy bez wahania sięgali po środki radykalne. Jednym ze skuteczniejszych sposobów przetrwania był oportunizm.
Zastanawiać może co innego. Południowo-wschodnie brzegi Bajkału w 1866 r. stały się sceną działań ostatniego z polskich regularnych oddziałów wojskowych przed 1914 r. Wydarzenia te, zwane powstaniem zabajkalskim, zostały stłumione przez kozaków i lokalną ludność. Jak zareagowali siemiejscy, niegdysiejsi mieszkańcy Rzeczpospolitej, nie wiadomo. Gdyby jednak oficjalnie wsparli Polaków, ojciec Siergiej nie miałby tylu eksponatów w założonym przez siebie Muzeum Materialnej Kultury Staroobrzędowców Zabajkala. Zemsta gubernatora rozmachem odpowiadałaby rozmiarom Syberii.
Czytaj też: U Ewenków świat się zatrzymał
***
Językoznawcy już w latach 20. XX w. w ruszczyźnie siemiejskich dostrzegli powiązania z językami białoruskim i ukraińskim. Wpływy polszczyzny są słabsze, ograniczają się do zapożyczeń (np. pieczarka). Z drugiej strony dziś wśród siemiejskich znaleźć można spektrum polskich nazwisk z Czartoryskimi, Krasińskimi i Bielskimi włącznie. W przestrzeni kultury materialnej doszukamy się kolejnych inspiracji – z Rzeczpospolitej zapożyczono charakterystyczne w XVIII w. kobiece turbany. Barwne sarafanowe suknie czy równie kolorowe męskie koszule zdobią wzory inspirowane białoruskimi i ukraińskimi strojami. Ciekawe zastosowanie znaleziono dla popularnych w Rzeczpospolitej korali z bursztynu. Zwane korol’kami, służyły nie tylko jako ozdoba, ale i dodatek do pożywienia – sproszkowany bursztyn miał chronić przed chorobami.
Podróżnikom, którzy dziś odwiedzą Tarbagataj, rzucą się w oczy wysokie bramy z rzeźbionymi, kolorowymi ornamentami, znak rozpoznawczy. Etnografowie przekonują, że taka architektura charakteryzowała średniowieczne wsie z okolic Nowogrodu i Pskowa. Ale największym skarbem staroobrzędowców z Zabajkala są pieśni. Wpisano je, wraz z jakuckim eposem „Ołoncho”, jako zaledwie dwa zjawiska z Rosji na listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego ludzkości UNESCO. Są to wielogłosowe utwory o skomplikowanej strukturze melodycznej. Dotyczą najczęściej miłości i może należałoby dostrzec podobieństwo z prowansalskimi trubadurami, którzy pod miłosnymi alegoriami ukrywali odniesienia do religijności katarów.
W Kraju Rad siemiejscy zostali zmuszeni do zamknięcia świątyń, ale już w 1927 r. – zauważa Irina Dambujew, sekretarz buriackiego oddziału Rosyjskiej Akademii Nauk – władze zezwoliły im na działalność pierwszego z chórów. Po II wojnie światowej pieśniami zainteresowali się muzykolodzy i historycy sztuki, dostrzegając w nich swoisty pas transmisyjny tradycji średniowiecznej Rusi. W latach 80. zezwolono na otwarcie świątyń. – Gławnoje, nie mieszaj, czyli najważniejsze: nie przeszkadzaj – mówi ojciec Siergiej, dając do zrozumienia, że jego ludzie radzili sobie w każdej sytuacji.
Za pomoc w pracy nad tekstem dziękujemy ojcu Siergiejowi ze wsi Tarbagataj, poecie Andriejowi Siemionowi, siemiejskiemu z pochodzenia, i prof. Irinie Dambujew z Rosyjskiej Akademii Nauk. Za zdjęcia dziękujemy Konsulowi Generalnemu RP w Irkucku Krzysztofowi Świderkowi oraz konsulowi Janowi Demczukowi.