Świat

Koniec ery Netanjahu, dzieje się historia. Izrael ma nowy rząd

Izrael ma nowy rząd. Izrael ma nowy rząd. Reuters / Forum
Głosowanie w Knesecie kończy erę Beniamina Netanjahu, premiera Izraela przez ostatnich 12 lat. Do rządu wchodzą Arabowie. Czy szeroka koalicja ma szansę przetrwać?

Stało się. To była bardzo gorąca niedziela w Knesecie: tradycyjnie tego dnia nie odbywają się głosowania, ale tak się tym razem ułożył kalendarz. O mały włos głosowanie zostałoby przesunięte ze względu na pożar w okolicy autostrady nr 1 – interweniowała policja, która pomogła dotrzeć do ulokowanego w Jerozolimie parlamentu trzem członkom Knesetu. A dosłownie każdy głos mógł przesądzić o politycznym losie Izraela.

Koniec ery Netanjahu

Za rządem Naftalego Bennetta opowiedziało się 60 osób, 59 było przeciw, deputowany arabskiej partii Ra′am Said al-Harumi wstrzymał się od głosu. Narodził się nowy rząd, który po 12 latach odsuwa od władzy Beniamina Netanjahu, najdłużej urzędującego nieprzerwanie premiera Izraela, nie wspominając już jego panowania w latach 1996–99.

Nowy gabinet nie ma łatwego zadania. Przy stole zasiada ośmiu liderów różnych ugrupowań, to dużo ludzi i oczekiwań. Ministrów jest 27, w tym osiem kobiet. Umowa koalicyjna zakłada, że do sierpnia 2023 r. premierem będzie Bennett, szef Jaminy (ugrupowania nawet bardziej prawicowego niż Likud), a ministrem dyplomacji Jair Lapid. Potem nastąpi zmiana – Lapid obejmie fotel premiera, a Bennett zostanie ministrem spraw wewnętrznych (do tego czasu urząd ten będzie pełnić Ajelet Szaked, numer dwa w jego ugrupowaniu). Ministrem obrony jest Benny Ganc, Sa′ar ministrem sprawiedliwości, który w gabinecie Lapida zostanie szefem dyplomacji. Arabowie nie dostali żadnej teki, ale mają swojego człowieka w kancelarii premiera i resorcie spraw wewnętrznych.

Naftali Bennett nie jest gołębiem izraelskiej polityki, zasłynął, promując rozbudowę osiedli na Zachodnim Brzegu i aneksję tych terenów. Ma 49 lat i wiele sukcesów na koncie: służbę w elitarnej jednostce, błyskotliwą karierę w biznesie technologicznym, która uczyniła z niego milionera. W polityce stał się kimś, z kim trzeba się liczyć. Jako szef Żydowskiego Domu, partii skrajnie nacjonalistycznej, był ministrem ds. diaspory, gospodarki, edukacji, a także obrony w gabinecie Netanjahu. Co tylko dowodzi, że swobodnie mógłby – gdyby chciał – dogadać się z szefem Likudu i wejść do prawicowego rządu z partiami religijnymi na pokładzie. Bennett jest pierwszym premierem Izraela, który nosi kipę.

Tym razem ułożyło się jednak inaczej. Likud wprawdzie wygrał wybory, ale Netanjahu nie znalazł większości. Przez ostatnie lata zraził do siebie wszystkich i stał się niewiarygodny, co potwierdził, gdy nie oddał stołka premiera Benny′emu Gancowi. Trudno w takich warunkach negocjować: upadła nawet złożona last minute byłemu partyjnemu koledze Gideonowi Sa′arowi oferta, że to on jako pierwszy będzie premierem. Bibiemu, jak nazywają Netanjahu, nikt już nie wierzy.

Paradoksem jest, że na czele rządu staje polityk, który gwarantuje poparcie zaledwie sześciu z siedmiorga deputowanych swojej partii. Tyle że w obecnych realiach inna opcja nie wchodziła w grę. Gdyby i teraz politycy się nie dogadali, Izrael miałby przed sobą piąte z rzędu przedterminowe wybory, a tego scenariusza starano się za wszelką cenę uniknąć.

Czytaj też: Ile czasu ma Izrael

Arabowie wchodzą do rządu

Historia dzieje się też dlatego, że po raz pierwszy oficjalnie częścią obozu władzy zostaje ugrupowanie arabskie, a nawet islamskie – partia Ra′am. Jej lider Mansur Abbas jest pragmatykiem. Wchodzi do rządu zdominowanego przez prawicę nie po to, by doprowadzić do powstania państwa palestyńskiego, ale by spełnić konkretne postulaty swoich wyborców. Wsparcie oświaty, wyrównanie szans w społeczności izraelskich Arabów, walka z przestępczością i ułatwienie transportu dla wykluczonych grup beduinów na Negewie – wszystko to zapisano w umowie koalicyjnej i na wszystko przewidziano konkretne miliardy szekli. To nie jest rząd z miłości, ale z rozsądku, przynajmniej dla Arabów – zresztą bez nich, tych zaledwie trzech głosów, żaden by nie powstał.

Do układanki trzeba dodać świeckie ugrupowanie Awigdora Libermana Nasz Dom Izrael, który dla odmiany darzy Arabów całkowitą niechęcią (co nie stanęło, jak widać, na przeszkodzi, by wejść z nimi do gabinetu). Ukłonem wobec Libermana ma być m.in. ustawa umożliwiająca transport w szabat. Gniewają się na to ugrupowania religijne, choć i te nastroje Bennett w niedzielnym wystąpieniu próbował tonować, zapewniając, że rząd zadba o Charedim (religijnych ortodoksów), powstanie też komisja do zbadania okoliczności tragedii na górze Meron, gdzie zginęło 45 osób.

Czytaj też: Dlaczego nie da się rozwiązać konfliktu izraelsko-palestyńskiego

Nowy rząd Izraela. Czy przetrwa?

Duet Bennett–Lapid nie będzie miał łatwego życia, co ujawniło się już podczas niedzielnej debaty w Knesecie. Bennett nie mógł przedstawić swobodnie założeń swego rządu, bo przerywali mu zwolennicy Netanjahu. Sam ustępujący premier uważa, że nowo wyłoniony rząd to wyborcze oszustwo (zabrzmiał niczym jego przyjaciel Donald Trump). Po głosowaniu uścisnął jednak dłoń Bennettowi, sugerując, że władzę przekazuje pokojowo.

Nowy rząd będzie miał kłopoty z twardą opozycją – na pewno nie może liczyć na spokój Likudu, partii religijnych czy skrajnie prawicowego Religijnego Syjonizmu. Problemem będą też jego własne szeregi i konieczność pogodzenia ognia z wodą: prawicowych zapędów Bennetta z lewicowymi poglądami Merecu czy Partii Pracy, Libermana z Abbasem, zwłaszcza gdyby sytuacja z Hamasem znów się zaogniła. Ten rząd jest inny, bo nie będzie w nim Netanjahu, ale wiele założeń dotychczasowej polityki izraelskiej się nie zmieni: twardy kurs wobec Iranu czy priorytetowa kwestia bezpieczeństwa. W tym sensie będzie to rząd kontynuacji.

Znając Netanjahu, można mieć pewność, że nie odpuści. Jest jednak w trudnym położeniu: poniósł porażkę, bo nie utworzył rządu, toczy się w jego sprawie poważny proces kryminalny, grozi mu nawet więzienie. Co pewnie tym bardziej go motywuje, by odzyskać władzę: nad Izraelem i w jakimś sensie nad własnym życiem.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną