Jeśli wierzyć białoruskiej propagandzie i przedstawicielom reżimu Łukaszenki, Rzeczpospolita ma na Białorusi wpływy potężne. Jest jedną z czołowych sił stojących za wzbudzeniem buntu po sierpniowych wyborach prezydenckich, z premedytacją dąży do obalenia całego systemu władzy. Nie byłoby obecnego zamętu, gdyby nie lata, ba, dekady przygotowań i inżynierii społecznej, dokonywanej przez sponsorowane przez Polskę media, w tym telewizję Biełsat i nadające z Białegostoku radio Racja. Tysiące młodych ludzi zostało poddanych indoktrynacji podczas studiów w Polsce w ramach programu im. Kalinowskiego.
Do tego ambiwalentną postawę zachowuje dwustutysięczna mniejszość polska, zamieszkująca przede wszystkim Grodzieńszczyznę i pas przy granicy z Litwą oraz Łotwą. Nie jest przypadkiem, że urzędnikom nawet niskiego szczebla nie wolno wystąpić o kartę Polaka, dokument pozwalający m.in. w Polsce pracować, korzystać ze zniżek na przejazdy koleją czy darmowy wstęp do państwowych placówek muzealnych. Wszystko to są części przemyślanego planu, wielkiej polskiej strategii zmierzającej do rozerwania sojuszu z Rosją, podzielenia społeczeństwa, odbicia utraconych kiedyś terytoriów, budowy imperium na trupie Białorusi itd.
Czytaj też: „Zdrajców zabijamy”. Sierakowski o metodach reżimu Łukaszenki
Białoruś i dyskretna reakcja rządu PiS
O pozycji i knowaniach Polski często mówi Alaksandr Łukaszenka. Tej wiosny wspomniał, że Polska dostanie za swoje niedawne posunięcia „po mordzie”. Aresztował i od tygodni trzyma w praktyce jako zakładników piątkę działaczy polskich organizacji – m.in. za propagowanie nazizmu, za co grożą kary wieloletniego więzienia. Rząd białoruski uderza w szkolnictwo polskie i szykuje wstręty prywatnym szkółkom uczących polskiego, szybko zyskującego na popularności jako atrakcyjny język obcy.
Patrząc z polskiej perspektywy, ogląd sytuacji wydaje się biegunowo odmienny. Obecny polski rząd – jak zresztą chyba wszystkie poprzednie w erze dyktatorskich rządów Łukaszenki – krytykowany jest za w najlepszym wypadku dyskretną reakcję na sytuację na Białorusi. Do rangi wyjątku wyrasta odpowiedź na uprowadzenie samolotu pasażerskiego oraz porwanie z jego pokładu opozycyjnego blogera Ramana Pratasiewicza. Polski premier – na chwilę? – zawiesił kunktatorstwo w sprawach białoruskich, domaga się, by Unia Europejska całkowicie zerwała łączność lotniczą z Białorusią.
Wcześniej takich ofensywnych kroków z takim refleksem nie proponował, mimo że przez areszty reżimu przeszło od sierpnia kilkadziesiąt tysięcy obywateli, wielu z nich poddano torturom, liczba więźniów politycznych jest rekordowa, a polscy obywatele Białorusi – zwłaszcza aktywiści – są w coraz trudniejszym położeniu. Działanie Mateuszowi Morawieckiemu, pohukującemu w mediach społecznościowych prezydentowi Andrzejowi Dudzie oraz polskiej dyplomacji, ułatwia to, że zdarzenie z samolotem linii Ryanair jest ewidentnym złamaniem zasad cywilizowanego świata, czytelnym dla reszty przywódców Unii. Sankcji rożnego kalibru chcą też inne rządy wspólnoty, Rzeczpospolita nie jest na placu sama, może mieć więcej odwagi.
Czytaj też: Polska mniejszość na celowniku
Bezradna Polska, rzutka Litwa
W ostatnich miesiącach powstało także wrażenie, że to Litwa – a nie Polska – przewodzi kampanii wspierania wolnej Białorusi. W opowieści białoruskiej propagandy chodzi o to, że Litwini leczą się w ten sposób z dawnego imperializmu. W każdym razie to Wilno udzieliło schronienia przywódczyni opozycji Swietłanie Cichanouskiej, prawdopodobnie zwyciężczyni sierpniowych wyborów. Na Litwę przenosi się też sporo białoruskich firm z branż wysokich technologii, w których są w absolutnej światowej czołówce, a Litwini sprawnie organizują warunki do takiej przeprowadzki. Teraz litewscy politycy, w tym pani premier i prezydent, szybciej od polskich wysuwają zręczne propozycje przeciwdziałania decyzjom Łukaszenki.
Rzutkość Litwy jest rezultatem innego nastawienia i innych tradycji. Kilka przykładów. Ponad dekadę temu litewska prezydent zrobiła wyłom w wieloletnim izolowaniu Łukaszenki i przyjmowała go w Wilnie, wtedy chodziło o rozszerzenie współpracy gospodarczej. Z Mińska do Wilna jest 400 km bliżej niż do Warszawy, w czasach sprzed pandemii i obecnej rewolucji wileńskie Akropolis było w praktyce największym centrum handlowym Białorusi. To Kłajpeda – a nie Gdańsk – była głównym portem Bałtyku. Także przedsiębiorcy z Litwy – w praktyce były to często rosyjskie pieniądze, tyle że inwestowane pod litewskim szyldem – nie bali się prowadzić tam interesów. Na przykład przed nowoczesną mleczarnią w położonym nad Prypecią Turowie zawisła flaga litewska, a nie polska, zresztą polskich inwestycji na Białorusi takich rozmiarów chyba nie ma. A mimo to Łukaszenka postawił z rosyjskich kredytów niemal na przedmieściach Wilna elektrownię jądrową, budzącą naturalne skojarzenia z ryzykiem powtórzenia Czarnobyla.
Czytaj też: Dziennikarki Biełsatu skazane, Łukaszenka nie słabnie
Łukaszenka, „ciepły człowiek”
W porównaniu z Litwą Polska wypada raczej biernie. Ekipy rządowe, jedna po drugiej, szukały jakiegoś pomysłu na zbliżenie z Łukaszenką, okazji do robienia z nim interesów, np. uczestnictwa polskich przedsiębiorców w ewentualnej prywatyzacji państwowego majątku, ale każdy, kto próbował, sparzył się. Była misja szefów polskiej i niemieckiej dyplomacji Radosława Sikorskiego i Guido Westerwelle, po której Łukaszenka przestał mordować przeciwników i powypuszczał więźniów politycznych, ale po jakimś czasie więzienia znów się nimi zapełniły. Kilka lat później marszałek Senatu Stanisław Karczewski dostrzegł w Łukaszence „ciepłego człowieka” itd.
W stosunkach z nim mimo wszystko Polska zachowuje się konsekwentnie, choć akurat PiS niemal doprowadził do likwidacji Biełsatu. Rzeczpospolita niezależnie od większości sejmowej obstawia długotrwałe wsparcie społeczeństwa obywatelskiego. Nie wygląda to może zbyt spektakularnie, jednak nie jest przypadkiem, że tak wielu białoruskich polityków opozycyjnych, związani z nimi eksperci czy doskonale zapowiadający się naukowcy znają polski i mają w Polsce świetne kontakty. Część z nich znalazła się teraz nad Wisłą.
Czytaj też: Incydent z balonikami i śmigłowcem nad litewską granicą
Europejska strategia potrzebna od zaraz
Polscy politycy mają mentalnie spętane ręce jeszcze z co najmniej dwóch powodów. Jeden to Rosja i jak najbardziej realne zagrożenie aneksją. Litwa może być aktywna, bo jej działania pewnie nie wahną sytuacją wewnętrzną na Białorusi. Polska przez swoją wielkość i potencjał mogłaby natomiast doprowadzić do rozwoju scenariusza, którego Rosja nie zaakceptuje, uzna za zagrożenie wypuszczeniem Białorusi z rąk, co może ją popchnąć do połknięcia zachodniego sąsiada.
Przyczyna druga to brak decyzji – stoją przed nią wszystkie środowiska polityczne – jak miałyby wyglądać stosunki z Białorusią, krajem dla Rzeczpospolitej może egzotycznym, ale fundamentalnie ważnym. Dotąd cała polityka sprowadzała się do rozkładania rąk nad samowolą Łukaszenki, chowania się w unijnym chórze, od wielkiego dzwonu dopisaniem jakichś niezbyt dolegliwych sankcji. Pytanie, jak długo można nie mieć strategii w sprawach białoruskich, skoro Łukaszenka staje się coraz bardziej nieobliczalny.