Świat

„Uczyńmy Francję znowu wielką”. Wraca demon antyislamizmu

„Antysemityzm, islamofobia, rasizm – nie w naszym imieniu”. Demonstracja w Paryżu w 2019 r. „Antysemityzm, islamofobia, rasizm – nie w naszym imieniu”. Demonstracja w Paryżu w 2019 r. Gonzalo Fuentes / Reuters / Forum
Czarne chmury, a z nimi pronacjonalistyczne nastroje zbierają się nad Sekwaną już od dawna. Zyskać na tym może Marine Le Pen. A wybory prezydenckie odbędą się we Francji za rok.

Mój mąż jest oburzony, ale ja jestem przerażona – francuscy znajomi są wstrząśnięci tym, co się dzieje nad Sekwaną. On jest rodowitym Francuzem, ona polską Żydówką, która wyjechała do Paryża na studia w latach 80. Dziś obserwują wydarzenia z niedowierzaniem i lękiem. – Jeśli Marine Le Pen wygra wybory, chyba oddam francuski paszport – zarzeka się moja przyjaciółka.

Raczej marsz równości niż niepodległości

Czarne chmury, a z nimi pronacjonalistyczne nastroje zbierają się już od dawna. Od wczesnych lat 2000. słyszę opowieści o osławionych muzułmańskich „gettach” rzekomo wyjętych spod prawa. Niczym polskie Marsze Niepodległości, gdy młodzi, sfrustrowani mężczyźni demonstrują siłę, a policja unika konfrontacji. Białe kobiety (zwłaszcza kobiety) na podparyskich blokowiskach, bidonvilles, mają poczucie obcości we własnym kraju. Podobnie się czuje liberalna światopoglądowo feministka na Marszu Niepodległości. Tyle że muzułmańskie bidonvilles denerwują francuskie elity raczej tak, jak polskie elity drażnią parady równości, a nie pochody 11 listopada. Emmanuel Macron mówi wręcz o „islamskim separatyzmie”.

Sytuacji nie polepsza seria zamachów terrorystycznych kojarzonych z muzułmanami, takich jak dekapitacja nauczyciela Samuela Paty’ego z września zeszłego roku czy ataki nożownicze pod katolickimi świątyniami. Konflikty te często (i tradycyjnie) odzwierciedlają spór Izraela z Palestyną. I nic dziwnego: we Francji jest znacząca i widoczna żydowska diaspora, a z drugiej strony są imigranckie masy z krajów Maghrebu (Algierii, Tunezji, Maroka – dwa z tych krajów były w okresie kolonialnym pod kontrolą francuską).

Czytaj też: Ilustrator „New York Timesa” o tym, co wolno rysownikowi

Islamolewactwo jak gender

Ogromne oburzenie wywołało morderstwo na tle antysemickim w 2017 r. Ponad 60-letnia Sarah Halimi została pobita i wyrzucona przez okno przez Afro-Francuza Kobiliego Traoré. Kiedy siedmioro biegłych psychiatrów orzekło niepoczytalność, część opinii publicznej, zszokowana, że ta niezwykle brutalna zbrodnia nie zostanie osądzona, uznała to za jeszcze jeden przejaw „islamolewactwa”, widma nawiedzającego Francję, tak jak Polskę nawiedza i prześladuje „ideologia gender”.

„Islamolewactwo” to przekonanie, że lewicujące elity intelektualne są niezdolne patrzeć na Arabów inaczej niż przez różowe okulary, oczyszczają ich z każdego przewinienia i przenoszą odpowiedzialność na rdzennych Francuzów. Znowu: to łudząco podobne do tego, co polscy konserwatyści sądzą o feministkach „odbierających mężczyznom ich własny dach nad głową” czy gejach, którzy „deprawują dzieci pigułkami na zmianę płci”.

W Polsce Instytut Ordo Iuris pisze do uczelni, by sprawdzić, kto i ile pieniędzy dostał na badania o „gender”, a francuska minister edukacji rozesłała jakiś czas temu okólnik z żądaniem wykazu badań posługujących się „ideologią islamolewactwa”. Wybuchła afera na cały kraj. Szef Narodowego Centrum Badań Naukowych (CNRS) zrezygnował ze stanowiska, a środowiska akademickie uznały, że minister powinna podać się do dymisji. Ale „islamolewactwo” i tak zagościło na dobre w społecznej wyobraźni.

Czytaj też: Naród na wyspach

Proletariat z Paryża

Warto tu dodać, że przyjezdni, przede wszystkim z Maghrebu (część Afryki położona nad Morzem Śródziemnym), ale też z Afryki Środkowej, często również wyznający islam, to współczesny francuski proletariat. Nie zawsze mają uregulowany status prawny. Podejmują się mniej atrakcyjnych prac i żyją często w skrajnym prekariacie. To oni najbardziej ucierpieli w pandemii – łatwo było ich zwolnić, bo byli zatrudniani na czarno, głównie w sektorze turystycznym i gastronomii, a jako osoby nierzadko pozbawione dokumentów z dnia na dzień tracili dach nad głową.

Pandemia nie tyle pogłębiła nierówności między „Francuzami” a „imigrantami”, ile wykopała przepaść trudną do zasypania. Niczym widmo komunizmu i wygłodzony proletariat bez pracy w XIX w. – les imigrés okupowali Paryż. To na nich skupiła się brutalność policji jesienią zeszłego roku, kiedy Francja nie radziła sobie z frustracją kolejnego lockdownu. To w nich, jak się zdaje, jest wymierzone tworzone prawo o policji „Loi Securité Globale” (ustawa o bezpieczeństwie totalnym). Nierówności są głębokie, a Francja siedzi na beczce prochu – dla wszystkich jest to jasne.

Wielka niemowa zabiera głos

I w takim momencie cali na biało wjeżdżają wojskowi, straszący widmem „wojny domowej” i oskarżający „antyrasistów” o podżeganie do nienawiści. W liście do Macrona podpisanym przez niemal tysiąc mundurowych i opublikowanym na portalu Valeurs actuelles (Dzisiejsze wartości) piszą o antyrasizmie, który „mówi o rasizmie i teoriach dekolonizacji, ale pod tymi terminami fanatycy wzywają do wojny rasowej”, o braku szacunku dla konstytucji ze strony „islamizmu i hołoty z przedmieść” (chodzi o wspomniane wyżej getta), sprzeciwiają się też używaniu sił porządkowych jako „kozłów ofiarnych” podczas manifestacji (chodzi o brutalne traktowanie żółtych kamizelek, a nie o nagą przemoc wobec koczujących w Paryżu immigrés).

List wyszedł zapewne od żołnierzy w stanie spoczynku, ale podpisało go sporo czynnych wojskowych, co wielu czytelników oburzyło, gdyż we Francji powinni powstrzymywać się od wyrażania poglądów politycznych. Oś przekazu podjęła nacjonalistyczna polityczka Marine Le Pen, która zaczyna mocno zyskiwać względem coraz gorzej postrzeganego Macrona (m.in. przez nie zawsze skuteczne, za to niezwykle dotkliwe zarządzenie sytuacją pandemiczną). Można powiedzieć, że „wielka niemowa” (la grande muette), jak się mówi o francuskiej armii ze względu na jej neutralność, tym razem zainicjowała kampanię. Wybory prezydenckie odbędą się równo za rok, w maju 2022 r.

Czytaj też: Macron chce zreformować islam

Le Pen i zdrada liberałów

Marine Le Pen w 2017 r. powtórzyła sytuację swego ojca z 2002 – w drugiej turze zjednoczyła przeciw sobie wszystkich wyborców bardziej mainstreamowych kandydatów, wynosząc do władzy Macrona, tak jak Jean-Marie Le Pen pozwolił Chiracowi w drugiej kadencji zbudować „front republikański” przeciwko narodowemu populizmowi. Dziś ona sama stara się dyskontować mit republiki zdradzonej przez liberałów. Ta jej republika jest powierzchownie świecka, ale gdy zdrapać laicką i równościową pozłotkę, okazuje się nastawiona przede wszystkim na interesy tradycyjnie katolickiej burżuazji – z jej organizacjami, jak Manif Pour Tous przeciwko małżeństwom jednopłciowym, współpracują też polscy konserwatyści, choćby Marek Jurek. Le Pen jest jako eurodeputowana jawnie antyeuropejska, a jej przekaz w poprzednich wyborach był echem trumpowskiej MAGA – uczyńmy Francję znowu wielką, najlepiej uniezależniając się od Europy.

Antyislamski i antyeuropejski przekaz Le Pen trafia do coraz szerszego elektoratu, Macron dźwiga brzemię kiepskiego zarządzania pandemią, a opozycja – czy to tradycyjna prawica, czy lewica – jest w rozsypce. „Islamolewactwo” zbiera żniwo, rozbudzone w pandemii lęki znajdują racjonalizację w niechęci do przybyszów (i Unii z jej otwartymi granicami). Wojskowi, którzy we Francji są trochę jak w Polsce episkopat, żądają głów „zdrajców”.

Tymczasem gazety piszą o kolejnych atakach terrorystycznych (ostatnio 23 kwietnia na komendzie w Rambouillet), coraz większej liczbie ludzi wariujących od zamknięcia w domach i o tym, że nikomu nie wystarcza do pierwszego. I tak Le Pen wyrasta na wiarygodną alternatywę.

Czytaj też: Spór Turcji z Francją eskaluje, Erdoğan obraża Macrona

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama