Prezydent Joe Biden zapowiedział, że amerykańskie wojsko wycofa się z Afganistanu do 11 września, czyli do 20. rocznicy zamachów na Amerykę. Jednocześnie zakończy się trwająca prawie dwie dekady interwencja NATO w tym kraju. Jej pierwotny cel – zniszczenie mającej tam swoją bazę Al-Kaidy – został osiągnięty. Ale Zachód postawił sobie również zadanie opanowania rebelii talibów oraz modernizacji państwa i społeczeństwa afgańskiego. Już dwaj poprzedni prezydenci USA – Barack Obama i Donald Trump – uznali jednak, że to cele nieosiągalne, i próbowali wycofać wojska. Amerykanie stracili na miejscu ponad 2,3 tys. żołnierzy.
Z Afganistanu po prawie 20 latach wyjeżdżają również Polacy. W ramach misji NATO służy ich tam obecnie ok. 350. W sumie przez Afganistan przewinęło się 28 tys. polskich żołnierzy, w latach 2010–11 było ich tam jednocześnie najwięcej, bo ponad 2,6 tys., 44 nigdy nie wróciło.
ŁUKASZ WÓJCIK: – Przyleciał pan do Afganistanu i…?
PIOTR ŁUKASIEWICZ: – Ja po prostu się bałem. Byłem świeżo po Iraku i bałem się, że Afganistan to będzie taki turbo-Irak. O ile w Iraku miałem poczucie, że jestem żołnierzem, jeżdżę w patrolach, o tyle do Afganistanu zostałem niemal zrzucony ze spadochronem, byłem sam. Zobaczyłem tę potwornie zatłoczoną ulicę i pierwsze trzy dni przesiedziałem w hotelu. Zastanawiałem się, co ja tu robię – przecież nie wyjdę, bo mnie porwą i zabiją.
Musiałem się jednak przełamać. To był taki czas, gdy kolejni ministrowie – Radosław Sikorski i zwłaszcza Aleksander Szczygło – chętnie przylatywali do Afganistanu. A na mnie spadały obowiązki przygotowywania części tych wizyt. Musiałem więc wychodzić, zacząć żyć po afgańsku: wynająłem sobie dom, miałem samochód.