Plany wspólnej wizyty szefa Rady Europejskiej Charlesa Michela i szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen, którzy 6 kwietnia odwiedzili prezydenta Recepa Erdoğana w Ankarze, były ostro krytykowane przez obrońców praw człowieka za „nagradzanie” go takim półformalnym szczytem UE–Turcja tuż po jej wycofaniu się z konwencji stambulskiej i w obliczu kolejnych przykładów nękania przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego.
Wszystkie te problemy natychmiast przyćmiły nagrania, na których widać, że von der Leyen dostała gorsze miejsce (na kanapie) od Michela (na ozdobnym krześle obok Erdoğana) i okazuje niezadowolenie, wydobywając z siebie znaczące „mhm” i siadając ostentacyjne daleko od dwóch polityków, którzy wygodnie umościli się na swoich prezydenckich miejscach.
Czytaj też: Turcja. Słabe rządy silnej ręki
„Sofagate”. Zraniona von der Leyen
Policzek dla kobiety w kraju rządzonym przez konserwatywnego muzułmanina? Maczystowska obojętność Michela na zniewagę wobec von der Leyen? Turecka intryga? A może niedbalstwo speców od protokołu dyplomatycznego? Albo brutalna rywalizacja dwojga przewodniczących (czy też z francuska i angielska: dwojga „prezydentów”) na szczytach UE?
Spory o interpretację „sofagate” przez wiele dni rozpalały brukselską bańkę, a gdy zaczęły już przygasać, przewodnicząca von der Leyen uczyniła skandal z Ankary głównym tematem swojego przemówienia podczas poniedziałkowej debaty o efektach marcowego szczytu.
Michel w Parlamencie Europejskim po raz kolejny wyraził ubolewanie z powodu przebiegu tureckiej wizyty, ale znów nazwał to „incydentem protokolarnym”. Występująca po nim von der Leyen kategorycznie, choć nie wymieniając Michela z nazwiska, odrzuciła tę interpretację. „Poczułam się zraniona i pozostawiona sama jako kobieta i jako Europejka. Nie znajduję w traktatach UE żadnego uzasadnienia dla tego, jak zostałam potraktowana w Ankarze. Nie chodziło o ustawienie miejsc ani protokół. Muszę więc stwierdzić, że stało się tak dlatego, że jestem kobietą. Na zdjęciach z poprzednich spotkań nie widziałam, by zabrakło krzeseł. Ale i nie widziałam na nich żadnej kobiety” – mówiła szefowa Komisji. Tym samym po raz pierwszy publicznie wystosowała – chyba zarówno wobec Erdoğana, jak i Michela – oskarżenie, którym wcześniej tylko jej współpracownicy dzielili się z mediami i dyplomatami.
Rada wyżej niż Komisja
A jak było w rzeczywistości? Brukselska bańka zgadza się, że doszło do ogromnej wpadki, a nawet upokorzenia, ale co do dyskryminacji kobiet jako podłoża tego incydentu stanowczo nie ma konsensusu. Prawdą jest, o czym w europarlamencie przypomniał Michel, że w przygotowaniach wizyty uczestniczyli pracownicy Rady Europejskiej zajmujący się protokołem dyplomatycznym, a Komisja – z niejasnych przyczyn, które teraz maskuje wersją o ograniczeniach pandemicznych – nie wysłała swoich ludzi do dopilnowania szczegółów.
Nikt też nie podważa relacji, że nawet ludzie Michela nie zostali w przeddzień wizyty wpuszczeni do sali z krzesłami i sofą. Turcy tłumaczyli, że na co dzień to za blisko prywatnych pokojów Erdoğana. A skoro szef Rady Europejskiej jest – choć otoczenie von der Leyen ma teraz kłopot, by to przyznać – protokolarnie wyżej od Komisji Europejskiej za granicą (podobnie jak w relacji prezydent–premier), to przez zaniedbanie speców od protokołu i niejako z automatu pojawiła się konfiguracja krzeseł i sofy nieuwzględniająca instytucjonalnej specyfiki Unii, w której choćby z kurtuazji oboje przewodniczący powinni mieć takie same siedziska.
Czytaj też: Erdoğan na wojnie
Prztyczek od Michela
A może turecki spisek? Jeśli nie był bardzo misterną grą Erdoğana o niejasnych celach pragmatycznych, pojawia się pytanie, czy wersja z zapraszaniem von der Leyen, by ją upokorzyć lub publicznie skłócić przywódców dwóch unijnych instytucji, nie przypisuje przywódcy Turcji cech zbytniego wyrafinowania w bezcelowych intrygach (i jest sprzeczna z jego praktyką – nigdy nie miał problemów z honorowaniem Angeli Merkel). Czy może Michel powinien ustąpić miejsca von der Leyen? Ten przekonuje, że to tylko pogłębiłoby skandal…
A może poszło o rywalizację na linii Michel–von der Leyen? Może nie tak dużą, by rozmyślnie upokarzać ją za pomocą sofy w Ankarze, ale na pewno ten incydent dodaje smaczku niemałym i niejako wbudowanym w ustrój Unii napięciom miedzy Radą Europejską a Komisją. Mocno, choć w dyskretniejszy sposób, pokazywali to za swych kadencji Donald Tusk i Jean-Claude Juncker.
Obecnie Michel testuje swoje możliwości w polityce zagranicznej m.in. poprzez mediowanie w konflikcie politycznym w Gruzji i zdaniem niektórych przecieków niedobrze znosi, gdy w tę działkę wchodzi von der Leyen. Która z kolei źle znosi nieobecność w środku wydarzeń. To zresztą polityka zagraniczna, a konkretnie Ukraina była pretekstem prztyczka ze strony Michela, gdy parę dni po „sofagate” wyszło na jaw, że von der Leyen odrzuciła zaproszenie prezydenta Wołodymyra Zełenskiego do Kijowa za pomocą listu – znów wielki kłopot z protokołem dyplomatycznym. Michel przypomniał, że on na zaproszenie Zełenskiego pojedzie na Ukrainę.
Czytaj też: Wyprawa do Moskwy. Żółta kartka dla szefa dyplomacji UE
Pożytki z afery w Ankarze
Mimo sporów o interpretację „sofagate” i nadziei wielu unijnych dyplomatów, że „Bruksela wkrótce tym się znudzi”, większość europosłów przemawiających wczoraj w Parlamencie Europejskim mocno podzielała opinię von der Leyen – w Ankarze poszło o płeć. Michel będzie zatem próbował wyjść z tych tarapatów przez promowanie przepisów równościowych na forum Rady Europejskiej. Z kolei von der Leyen – to akurat konkretny pożytek z tej historii – obiecała, że będzie zabiegać o ratyfikację konwencji stambulskiej przez całą Unię, a także o przełożenie jej zapisów na dyrektywę.
Dyrektywa na pewno byłaby przydatna, bo umowy stambulskiej nie ratyfikowały Węgry, Bułgaria, Czechy, Słowacja, Łotwa, Litwa, a w Polsce trwają debaty o wycofaniu się z tego porozumienia Rady Europy. Brak ratyfikacji w Bułgarii został zakotwiczony w decyzji sądu konstytucyjnego, który w 2018 r. orzekł, że konwencja jest niespójna, miesza pojęcia płci (jak w tytule o „zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej”) i gender (konstruktu społeczno-kulturowego), co grozi niejasnymi interpretacjami, a zatem nie spełnia wymogów praworządności. I jest niezgodna z konstytucją oraz całym ustawodawstwem Bułgarii zbudowanym na binarnym (męsko-kobiecym) pojmowaniu rodzaju ludzkiego.
Czytaj też: Czym jest praworządność i do czego zobowiązuje