Kampania masowych deportacji i zabójstw Ormian w Turcji w latach 1915–23 była ludobójstwem – stwierdził w sobotę Joe Biden z okazji obchodzonego w Armenii i przez diasporę ormiańską Dnia Upamiętnienia tego wydarzenia. Biden jest pierwszym amerykańskim prezydentem, który w oficjalnym oświadczeniu tak właśnie określił odpowiedzialność Imperium Osmańskiego za śmierć 1–1,5 mln Ormian. Ronald Reagan wspomniał tylko mimochodem o „ludobójstwie Ormian” w przemówieniu w 1981 r. upamiętniającym ofiary Holokaustu.
Formalna deklaracja Bidena spotkała się z gniewną reakcją rządu w Ankarze, który zaprzecza, jakoby Turcja była winna ludobójstwa. Turecki minister spraw zagranicznych Mevlüt Çavuşoğlu potępił te słowa i powiedział, że „zaszkodzą” stosunkom między państwami.
Rafał Lemkin. Prawnik, który wprowadził termin „ludobójstwo”
Biden idzie dalej niż Obama
Turcja jest członkiem NATO, była ważnym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych w okresie zimnej wojny i nadal, dzięki strategicznemu położeniu między Europą a Bliskim Wschodem, odgrywa niebagatelną rolę w międzynarodowej polityce USA. Istotne znaczenie ma obecnie jej współpraca w walce z Państwem Islamskim (ISIS) i innymi dżihadystami w Syrii. Dlatego wszystkie poprzednie administracje USA – podobnie jak rząd Wielkiej Brytanii – unikały nazywania zbrodni osmańskich „ludobójstwem”. Pojęcia tego nie użył nawet Obama, wbrew obietnicy złożonej w czasie swej kampanii.
Biden w swojej kampanii deklarował, że będzie nazywał po imieniu przejawy łamania praw człowieka na całym świecie i określi mordy Ormian mianem ludobójstwa. Obietnicę spełnił. Zawsze podkreślał, że przywróci znaczenie humanitarnych wartości w polityce zagranicznej. Nie waha się potępiać Chin za tłumienie opozycji w Hongkongu i prześladowania Ujgurów oraz Rosji za próbę zabójstwa Aleksieja Nawalnego i inne przykłady brutalnej, autorytarnej polityki. Wypomniał także naruszanie praw człowieka tureckiemu reżimowi prezydenta Erdoğana, który więzi i torturuje tysiące dysydentów i tłumi wolność mediów.
Czytaj też: Były doradca Clintona i Obamy: Biden się zna
USA–Turcja. Napięte relacje
Określając zbrodnie wobec Ormian ludobójstwem, Biden poszedł w ślady przywódców takich państw jak Niemcy, Francja i Rosja oraz rządów 26 innych krajów. W USA Kongres uchwalił wcześniej rezolucję nawołującą administrację do ogłoszenia deklaracji o ludobójstwie. Do takiego kroku od dawna wzywała Amerykę niezwykle liczna (koło miliona) i dobrze zorganizowana diaspora, skoncentrowana szczególnie w Kalifornii. Politycy z tego stanu – przewodnicząca Izby Reprezentantów Nancy Pelosi i kongresmen Adam Shiff – pochwalili Bidena.
Eksperci ostrzegają jednak przed konsekwencjami dla stosunków USA z Turcją. Są napięte już od dłuższego czasu, głównie wskutek polityki Erdoğana, który balansuje między Zachodem a Wschodem, starając się odgrywać rolę ważnego przywódcy w świecie muzułmańskim. Waszyngton ma do niego pretensje za to, że umożliwia islamskim ekstremistom przedostanie się do Syrii, gdzie walczyli z reżimem Baszara Asada. Ankara z kolei nie może się pogodzić, że Amerykanie współpracują z bojownikami kurdyjskimi w Syrii związanymi z PKK, partią kurdyjską z siedzibą w Iraku, której działacze od dziesięcioleci walczą w Turcji o szeroką autonomię Kurdów.
Aby zademonstrować niezależność od Zachodu, autokratyczna Turcja Erdoğana zaczęła flirtować z autokratyczną Rosją Putina. W odpowiedzi na zakup – wbrew protestom NATO – rosyjskich rakiet S-400 USA skreśliły ją z listy sprzedaży niewykrywalnych dla radaru myśliwców F-35. W grudniu ubiegłego roku Waszyngton nałożył na Ankarę sankcje za zakup rosyjskiego sprzętu wojskowego. Dodatkowym powodem napięć między krajami było żądanie Turcji, by wydały jej zamieszkałego w USA Fethullaha Gülena, przywódcę opozycyjnego wobec Erdoğana ruchu islamistycznego. Amerykański rząd stanowczo odmówił.
Czytaj też: Turcja pokazuje pazury. Kto ucierpi, kto skorzysta?
Turcja bardziej potrzebuje Ameryki
Mówiąc o ludobójstwie Ormian, Biden podkreślił, że nie chodzi o oskarżanie winnych po ponad stu latach, tylko o to, aby nazywając rzeczy po imieniu, nie dopuścić do powtórki podobnych zbrodni w przyszłości. Zdaniem niektórych ekspertów prezydent ryzykuje, że obrażona Ankara jeszcze bardziej zbliży się do Rosji, a w grę wchodzą także amerykańskie bazy wojskowe w Turcji. Inni jednak uważają, że ryzyko nie jest zbyt poważne, ponieważ Turcji za bardzo zależy na więziach z Ameryką i wynikających z tego korzyściach.
Członkostwo Turcji w NATO nie jest zagrożone. „Niezależna” polityka zagraniczna nie przyniosła jej sukcesów, a trudności gospodarcze i nasilająca się opozycja w kraju przeciw dyktaturze Erdoğana sprawiają, że potrzebuje zagranicznej pomocy. Administracja Bidena ma więc wobec niej wiele dźwigni nacisku, a w każdym razie potrzebuje Turcji mniej niż Turcja Ameryki.
Czytaj też: Jak karać za ludobójstwo