Pięć miesięcy przed wyborami parlamentarnymi w Niemczech znamy wreszcie nazwiska kandydatów głównych partii na kanclerza. Tradycyjnie to chadecja (CDU i bawarska CSU) oraz socjaldemokratyczna SPD przedstawiają takich kandydatów, ale tym razem do gry włączyli się również Zieloni. Mają do tego pełne prawo, bo w sondażach zajmują drugie miejsce z poparciem powyżej 20 proc. Ustępują tylko nieznacznie chadecji, za to górują nad socjaldemokratami. SPD najwcześniej przedstawiła swojego kandydata – to obecny wicekanclerz i minister finansów Olaf Scholz. Jednak mało prawdopodobne, aby to właśnie socjaldemokraci wygrali jesienne wybory.
Zieloni idą po władzę
Walka o zwycięstwo toczyć się będzie zapewne między chadecją i Zielonymi. Tradycyjnie to chadecja mogła uchodzić za wzór partyjnej dyscypliny, podczas gdy Zieloni przez lata byli małą partią, wstrząsaną bardzo ostrymi ideologicznymi konfliktami. Niemcy przecierają dziś oczy ze zdumienia, bo sytuacja wygląda zupełnie inaczej. U Zielonych kandydatką na kanclerza jest Annalena Baerbock, tworząca od kilku lat tandem przewodniczących z Robertem Habeckiem. Ten ustąpił młodszej koleżanka, słusznie stwierdzając, że lepiej od niego wypada w mediach i reprezentuje nowe pokolenie Zielonych, którzy idą po władzę.
Fatalnie na tym tle wypada chadecja, gdzie zawsze wspólnego kandydata na kanclerza muszą uzgodnić CDU i CSU. Tradycyjnie jest nim polityk CDU, chociaż dwa razy w powojennej historii postawiono na lidera CSU. W obu przypadkach nieskutecznie.
Teraz ochotę na kandydaturę miał zarówno nowy przewodniczący CDU Armin Laschet, jak i szef CSU Markus Söder. W sondażach dużo lepiej wypada ten drugi – premier Bawarii, którego Niemcy doceniają przede wszystkim za sposób walki z koronawirusem. Fatalne notowania ma za to Laschet, premier Północnej Nadrenii-Westfalii, krytykowany za bardzo chaotyczną strategię pandemiczną.
CDU postanowiła nie ustępować jednak swojej mniejszej siostrze, a Laschet przekonał większość liderów do poparcia go. Markus Söder co prawda deklarował chęć walki o urząd kanclerski i miał wielu zwolenników wśród partyjnych dołów chadecji, ale ostatecznie musiał ustąpić. Zrobił to niechętnie i jeśli tylko wynik będzie niekorzystny dla CDU/CSU, na pewno spróbuje to wykorzystać.
Czytaj też: Niezwykła historia odkrywców szczepionki na covid
Kobieta znów na czele Niemiec?
To zatem Armin Laschet i Annalena Baerbock stoczą główną walkę o głosy wyborców, chociaż równocześnie niewykluczona jest po wyborach koalicja chadecji i Zielonych. W tle pozostaje też wiele innych konstelacji, bo niemiecki system partyjny staje się coraz bardziej rozdrobniony. Do Bundestagu dostanie się zapewne sześć ugrupowań – poza chadecją, Zielonymi i SPD będą to liberałowie z FDP, lewicowa Linke o korzeniach częściowo postkomunistycznych oraz antyunijna i bliska skrajnej prawicy Alternatywa dla Niemiec.
O ile ta partia otoczona jest przez inne kordonem sanitarnym, o tyle reszta liczy już na udział w nowej koalicji (być może składającej się z trzech ugrupowań). Niewykluczone, że kanclerzem nie zostanie wcale lider zwycięskiego obozu, tylko ten, kto będzie w stanie zbudować nową większość.
Annalena Baerbock. Jakie ma szanse?
Czy tą osobą będzie 40-letnia Annalena Baerbock, na której spoczywa ogromny ciężar? Po raz pierwszy w historii Republiki Federalnej Zieloni mają szansę na zwycięstwo w wyborach ogólnokrajowych, ale Baerbock wcale nie będzie łatwo. Już teraz rywale zarzucają jej podstawową wadę – brak doświadczenia w rządzeniu.
Co w wielu krajach, choćby w Polsce, jest często traktowane przez kandydatów jako cnota, w Niemczech dotąd działało raczej na niekorzyść. Baerbock – posłanka od ośmiu lat – rzeczywiście nie pełniła do tej pory żadnych funkcji ministerialnych, nie była premierem kraju związkowego (landu) ani nawet burmistrzem. Tymczasem zarówno Laschet, jak i Scholz to politycy z ogromnym doświadczeniem. Starają się przedstawić je jako swój atut, chociaż wyborcy, zmęczeni pandemią i rozczarowani chaosem zakazów i nakazów, mogą tym razem to doświadczenie potraktować jak bagaż i zaufać właśnie Zielonym.
Czytaj też: Czy Niemcy poradzili sobie z uchodźcami?
Merkel odchodzi, będzie się działo
Wyniki jesiennych wyborów trudno przewidzieć – choćby dlatego, że po raz pierwszy od 2005 r. kandydatką na kanclerza nie będzie Angela Merkel, która kończy niezwykłą karierę polityczną. Zieloni starają się, aby to właśnie Baerbock zajęła jej miejsce: kobieta, dobrze przygotowana merytorycznie, stroniąca od skrajności, może trochę nudna, ale budząca zaufanie. Zieloni stali się główną siłą w dużych miastach i bardzo mocno przesunęli partię do centrum, zajmowanego w Niemczech głównie przez chadecję.
Tymczasem CDU i CSU wydają się mocno zdezorientowane, wybór ich kandydata na kanclerza był farsą, ostatnie wyniki w wyborach lokalnych – rozczarowujące. Ale chadecji z pewnością nie wolno lekceważyć. To ona ma największą i najwierniejszą bazę wyborców, przede wszystkim wśród seniorów. SPD próbuje, na razie mało skutecznie, powrócić do czasów dawnej świetności, a FDP, Linke i AfD liczą na dwucyfrowy wynik, czyli poparcie powyżej 10 proc. Z pewnością czeka nas fascynująca kampania, najciekawsza od wielu lat w Niemczech.
Czytaj też: Niemiecka armia znów z poboru?