I don’t speak Polish – mówi Alex, doktorantka bioinformatyki mieszkająca w Amsterdamie. Do kontaktu z Polkami używa głównie Google Translate. Ale po dwóch latach w aktywistycznej grupie Abortion Network Amsterdam (ANA), która pomaga w organizowaniu aborcji w niderlandzkich klinikach, Alex rozumie już po polsku często powtarzające się zdania: „jestem w 10. tygodniu ciąży”, „mój mąż przyjedzie ze mną”, „będziemy podróżować samochodem”.
Większość początkowych pytań – o koszt, dojazd, sam zabieg – się powtarza. Dlatego polskie członkinie ANY przygotowały dla reszty załogi tabelkę z odpowiedziami po polsku. Kopiuj, wklej, wyślij. Niektóre kobiety mają jedno pytanie, a potem znikają. Inne zadają ich bardzo dużo. Chcą wiedzieć, czy w czasie aborcji można umrzeć. Pytają o wielkość blizny na brzuchu. Proszą o potwierdzenie, że to na pewno bezpieczne, bo znajomy straszył, że można się obudzić bez nerki albo w burdelu.
Po 27 stycznia, kiedy w Polsce zaczął obowiązywać faktyczny zakaz aborcji, wolontariuszki mają cztery razy więcej zgłoszeń. Alex patrzy w kalendarz i podsumowuje, że w ostatnim tygodniu na jej dyżurze pojawiło się 14 nowych osób. – Odezwała się dziewczyna, która pierwszy raz skontaktowała się z nami ponad rok temu – mówi. Była w drugim trymestrze ciąży, zarezerwowaliśmy dla niej termin w klinice, ale rodzina powstrzymała ją przed przyjazdem do Holandii. Urodziła dziecko, a teraz zgłosiła się po tabletki do aborcji farmakologicznej. – Ona wciąż nie ma dostępu do antykoncepcji – mówi Alex.
Za darmo ale płatne
ANA powstała jesienią 2017 r. W czasie Festiwalu Feministycznego w Amsterdamie, na spotkaniu o polskich Czarnych Marszach, grupa zaprzyjaźnionych feministek wpadła w niemałe osłupienie, słysząc o tym, jak wygląda sytuacja tysiąc kilometrów dalej, w Europie Wschodniej.