Wyniki niedzielnych wyborów parlamentarnych ujawniły głęboki podział w bułgarskim społeczeństwie: na tych, którzy czerpią korzyści z istniejącego status quo, i na domagających się głębokich zmian, które pozwolą krajowi odbić się od dna.
Choć Bułgaria jest członkiem Unii Europejskiej, potrzebuje głębokich reform. Państwo nie radzi sobie z koronawirusem, liczba zgonów na 100 tys. mieszkańców była w ubiegłym roku najwyższa w UE. Gospodarka jest podporządkowana oligarchom powiązanym z przestępczością zorganizowaną. Wydawanie funduszy unijnych to niekończące się pasmo skandali, karuzel i układów; Bułgaria ma także poważne problemy z praworządnością. Sytuacja demograficzna jest tak fatalna, że według ekspertów w 2050 r. ludność może zmaleć z obecnych 7 do 3,5 mln obywateli, stanu z drugiej połowy XIX w., gdy kraj odzyskał niepodległość.
Czytaj też: O co walczą Bułgarzy
Sukces partii protestu
Nominalnym zwycięzcą wyborów jest centroprawicowa partia GERB obecnego premiera Bojko Borisowa (26 proc.). Jednak zarówno ona, jak i pozostałe ugrupowania, które dominowały na scenie przez trzy dekady, zostały osłabione. Socjaliści zyskali ledwie 15 proc. głosów. Stan posiadania zachował tylko Ruch na rzecz Praw i Wolności, reprezentujący bułgarskich Turków, będący często języczkiem u wagi przy tworzeniu koalicji – 10 proc.
Do parlamentu weszły nowe ugrupowania, które przedstawiają się jako alternatywa dla politycznego status quo. Populistyczna partia Jest Taki Naród telewizyjnego showmana i piosenkarza Slaviego Trifonova zajęła drugie miejsce z prawie 18 proc. poparcia. Mandaty zdobyły także centrowa koalicja Demokratyczna Bułgaria (niecałe 10 proc. głosów) oraz partia Powstań! Mafia won! (prawie 5 proc.), reprezentujące nurt antysystemowych protestów. Te trzy ugrupowania nawołują do odnowy.
Znamienne, że po raz pierwszy od 15 lat w parlamencie nie będzie reprezentowana żadna z nacjonalistycznych partii, na których opierał się koalicyjny rząd Borysowa w poprzedniej kadencji. Do parlamentu nie dostało się także ugrupowanie Wasiła Bożkowa, wygnanego oligarchy o wymownej ksywce „Czaszka”, ani partia Cwetana Cwetanowa, dawnej prawej ręki premiera Borysowa.
Czytaj też: Premier kontra „Czaszka”. Bułgarska wojna na górze
Koalicyjne przeciąganie liny
Z wyborów nie wyłania się żadna jasna większość. Pytanie brzmi więc, czy doświadczony Borisow będzie w stanie wyłuskać którąś z partii protestu, by utrzymać się u władzy. Współpraca z dotychczasowym premierem może oznaczać dla nich kompromitację i koniec kariery. Czy też rząd utworzą ugrupowania antysystemowe? Im także brakuje głosów do zdobycia większości 121 posłów.
Jako pierwszy mandat do utworzenia rządu otrzyma nominalny zwycięzca, czyli Borisow. Wobec znacznej utraty miejsc przez jego partię nie wystarczą mu głosy partii bułgarskich Turków, więc musiałby doprosić do koalicji osłabionych socjalistów. Obecny premier na razie zaproponował powołanie rządu fachowców, który miałby przeprowadzić kraj przez pandemię. Jednak zdaniem wielu obserwatorów to tylko wybieg pozwalający na utrzymanie kontroli i podzielenie się odpowiedzialnością za kryzys ze wszystkimi partiami.
Jeśli premier nie zdoła utworzyć rządu, drugi w kolejce będzie Trifonow. Showman budował poparcie na sprzeciwie wobec Borisowa, ale jednocześnie pozostaje najbardziej enigmatycznym i małomównym politykiem na bułgarskiej scenie. Po jego ewentualnej porażce prawo utworzenia rządu dostaliby socjaliści i jeśli im by się też nie udało, prezydent rozwiąże parlament i rozpisze nowe wybory.
Wśród Bułgarów rośnie poczucie buntu i frustracji. Ponadto imigranci rozsypani po całym świecie coraz chętniej głosują i stają się ważnym czynnikiem politycznym. Postawili przede wszystkim na populistyczną partię Trifonowa. Bułgarzy wiedzą, że reformy są niezbędne, ale zwolennicy status quo, choć doznali porażki, nie zamierzają się poddać. Wkrótce okaże się, czy nowe partie będą w stanie przeprowadzić reformy, czy też alternatywą dla państwa porwanego przez oligarchów i mafię jest polityczna niestabilność.
Czytaj też: Bułgaria i Mołdawia skręcają w stronę Rosji
Spasimir Domaradzki jest ekspertem ds. międzynarodowych związanym z Visegrad Insight, Uniwersytetem Warszawskim i „Res Publiką”.