Norwegia znów wygrała w oenzetowskim rankingu rozwoju społecznego (HDI), a teraz nowy projekt rządowy, dotyczący obrotu narkotykami, może okazać się najbardziej liberalny w Europie. Bo z kolei 270 osób, które w liczącej 5,5 mln mieszkańców Norwegii umiera średnio co roku z przedawkowania, bardzo psuje statystyki. Projekt przewiduje odstąpienie od karania, jeśli ilość skonfiskowanych używek nie przekracza założonych limitów: np. 20 g w przypadku marihuany czy 2 g kokainy, heroiny lub amfetaminy. Przyłapany na ich posiadaniu zostanie skierowany (pod karą 2,4 tys. koron) na przymusową konsultację do specjalisty od uzależnień, który zaproponuje terapię. Narkotyki nadal będą konfiskowane, a posiadanie i obrót nimi pozostanie zabroniony, bez wyjątku dla marihuany, podwyższony zostanie za to „próg penalizacji”.
Za tą inicjatywą stoi Guri Melby, ministra edukacji, przewodnicząca liberalnej partii Venstre i jej przekonanie, że wyroki za skromne przestępstwa narkotykowe stygmatyzują i marginalizują, wpędzają w błędne koło. Pozytywne choć nieoczywiste doświadczenie w kwestii depenalizacji ma Portugalia, europejski pionier w tej dziedzinie. Przeciwnicy liberalizacji zasad, np. norweska policja, uważają, że bezkarność raczej stanowi zachętę. Przywoływane są wyniki niedawnego sondażu: 22 proc. 18–30-latków zadeklarowało w nim, że spróbowałoby marihuany, gdyby była legalna. Rację mają zapewne jedni i drudzy. Portugalia udowodniła, że to kwestia doskonalenia praktycznych zasad, równowagi między kijem a marchewką, i że można się spotkać gdzieś pośrodku.