Meghan Markle, żona Harry’ego, zerwała z koroną. I w głośnym już wywiadzie dla Oprah Winfrey oskarża monarchię o nieczułość, hipokryzję, brak empatii i rasizm. Oczywiście oskarżeniem, którego rodzina królewska obawia się najbardziej, jest właśnie rasizm. W kraju, gdzie klasa polityczna pamięta historyczne rasistowskie ostrzeżenie o „rzekach krwi”, które miały popłynąć wskutek nadmiernej (i kolorowej) imigracji, takie oskarżenie to akt wojny z koroną.
Wielka Brytania to dziś kraj bardzo zróżnicowany: burmistrz Londynu jest z pochodzenia Pakistańczykiem, minister spraw wewnętrznych z pochodzenia Sikhem, minister finansów z pochodzenia Hindusem, a ludność kolorowa stanowi 15 proc. całości.
Prawdą jest, że monarchia zupełnie tego nie odzwierciedla; na przyjęciu weselnym po ślubie drugiego w kolejce do tronu Williama i Kate, czyli w najlepszym towarzystwie, przecież nie tylko arystokracji, ale i elity politycznej, kulturalnej, elity pieniądza, nie dostrzegłem chyba ani jednej czarnej twarzy. Inaczej już było na ślubie Harry’ego i Meghan: w Windsorze przemawiał czarny pastor, po raz pierwszy w historii tego miejsca.
Wyraźne oskarżenie przed milionami widzów, że ktoś w najbliższym otoczeniu królowej miałby się niepokoić kolorem skóry jej prawnuka, jest też dyplomatycznym trzęsieniem ziemi. Przecież królowa jest głową Commonwealthu, w którym większość krajów leży w Afryce i Azji. Co to za Wspólnota Narodów, w której to obciach być czarnym? I to po brexicie, kiedy Londyn zapowiadał zwrot ku Commonwealthowi właśnie?
Obrońcy pałacu Buckingham zwracają uwagę, że Meghan nie podała żadnych dowodów oskarżenia. Przypominają też, że królowa była zszokowana reakcją Meghan na służbową podróż pary do Afryki: aktorka miała powiedzieć, że to misja bez znaczenia, są tam same skały, czym dała dowód niezrozumienia wagi, jaką korona przywiązuje do Commonwealthu.