Głosowanie nad przyjęciem rezolucji w sprawie uznania Unii Europejskiej „strefą wolności LGBTIQ” odbędzie się jutro, a sam fakt poruszenia wątku na forum PE dowodzi, że mniejszości seksualne przestają być wreszcie w Brukseli tematem marginalnym. Do tej pory bowiem środowiska aktywistów zarzucały wspólnocie, że nie robi wystarczająco dużo, a często wręcz nic, by osoby takie chronić na gruncie prawnym i politycznym.
Rezolucja symboliczna, ale kłopotliwa
W tej pierwszej kwestii i tak niewiele się zmieni, bo rezolucja, nawet jeśli zostanie przyjęta, nie będzie miała mocy prawnej. Nie zmusi więc polskich władz do żadnych konkretnych działań, nie nałoży kar finansowych, nie usunie z dnia na dzień homofobii ani nie zlikwiduje stref wolnych od LGBT, które Zjednoczona Prawica z dumą promuje. Stanowi jednak potencjalną uwerturę do dalszej działalności prawodawczej. I czyni z praw mniejszości seksualnych kolejną płaszczyznę, na której między Polską i Unią dochodzić będzie zapewne do konfrontacji.
Debata rozpoczęła się w środę nieco po godz. 17. Wcześniej parlamentarzyści spierali się na temat wolności mediów, w tym kontekście wspominano m.in. strajk największych niezależnych redakcji w Polsce. Już w trakcie tej dyskusji padło wiele mocnych słów – europosłanka Koalicji Obywatelskiej Magdalena Adamowicz podkreślała, że wolność mediów to wolność człowieka, każdego mieszkańca wspólnoty. Wtórowali jej deputowani z Hiszpanii i Węgier. Z kolei konserwatywni członkowie PE, jak znany z celebryckich wręcz wypowiedzi włoski politolog i działacz skrajnie prawicowej Ligi Paolo Borchia, oskarżali Unię o szantażowanie za pomocą idei takich jak praworządność. Obie strony uderzały w znane tony. Obóz progresywny apelował, by Unia przestała odwracać oczy od łamania prawa i naruszania podstawowych swobód obywatelskich, ich ideologiczni przeciwnicy widzieli w tym zamach na suwerenność.
Czytaj też: Debata o wolności mediów. Co może zrobić Bruksela?
Debata poświęcona prawom LGBT przebiegła podobnie. Rozpoczęła ją Ana Paula Zacarias, doświadczona portugalska dyplomatka, sekretarz stanu ds. europejskich w rządzie swojego kraju, a wcześniej m.in. szefowa unijnego przedstawicielstwa w Brazylii. Apelowała, by hasła o równości zostały wreszcie przekute w praktyczne działania, a równość objęła naprawdę wszystkich. Dodała, że przemoc wobec przedstawicieli mniejszości seksualnych jest w UE powszechna. Według przytoczonych przez nią statystyk 43 proc. osób z grupy LGBTQI odczuwa przejawy dyskryminacji, a jedna na dziesięć padła ofiarą agresji. Przypomniała też, że o równym traktowaniu mówi Karta Praw Podstawowych, dając w ten sposób do zrozumienia, że ewentualna rezolucja byłaby jedynie potwierdzeniem stanowiska, które wspólnota zajęła już dawno.
Daniel Passent: Francuzowi wstęp wzbroniony!
Bruksela „zapomina o rodzinie”
Kolejne przemówienia były zgodne z liniami poszczególnych frakcji. Zieloni domagali się kar finansowych, w tym wstrzymania wypłat funduszów, dla krajów naruszających podstawowe prawa, prawica z kolei argumentowała, że problem dyskryminacji wobec mniejszości albo nie istnieje, albo jest wtórny – bo jego źródłem nie są działania europejskich rządów, a napływ imigrantów wyznających odmienne wartości. W podobnym tonie wypowiadał się reprezentujący Solidarną Polskę Patryk Jaki, który ataki na Polskę odpierał stwierdzeniami, że znacznie gorzej osoby LGBTQI traktuje się w krajach uznawanych za bardziej progresywne, jak Belgia czy Holandia.
Z kolei europosłanka Zielonych Sylwia Spurek stwierdziła, że rezolucja byłaby jedynie „początkiem drogi” do ustanowienia praw LGBT+ prawami całej Unii. Dodała, że jeśli do zmiany niezbędne byłoby przepisanie traktatów, to Bruksela powinna to zrobić. Co ciekawe, również o traktatach, chociaż jeszcze przed debatą, mówił w Brukseli polski minister sprawiedliwości. Zbigniew Ziobro tłumaczył dziennikarzom, że jego zdaniem Unia przestała dbać o tradycyjne wartości rodzinne. A bronić ich powinna, bo zobowiązują ją do tego umowy. Dodał, że rezolucje takie jak dzisiejsza są próbą narzucenia Polsce „skrajnie liberalnej” agendy. Wtórował mu Marcin Romanowski, podsekretarz stanu w resorcie sprawiedliwości. Jego zdaniem „rodzina znalazła się na celowniku brukselskich elit”.
Wynik głosowania nad rezolucją jest tak naprawdę najmniej istotny w całej sprawie. Obie strony zaprezentowały stanowiska, z których nie cofną się zapewne ani na krok. Dla Unii prawa mniejszości są coraz ważniejsze, a Zjednoczona Prawica niejednokrotnie wykorzystała ten temat do zaogniania sporu. Możemy się więc spodziewać przeniesienia środowej debaty na grunt krajowej polityki. Zwłaszcza że pod rezolucją podpisali się eurodeputowani zarówno związani z Lewicą, jak Robert Biedroń, jak i chociażby reprezentujący Koalicję Obywatelską Andrzej Halicki.
Czytaj też: Wojewoda z PiS w obronie LGBT? Nie ma się z czego cieszyć
Polska „strefą wolności dla LGBT”?
Rząd Mateusza Morawieckiego będzie więc do debaty zapewne wracał, przypominał, że opozycyjni politycy „donoszą w Brukseli na Polskę”. Zrekompensuje też, może nawet z nawiązką, straty finansowe tym gminom, które ustanowiły na swoim terenie „strefy wolne od LGBT” – wiele z nich utraciło wsparcie projektowe z funduszów norweskich.
Wiceprzewodniczący klubu parlamentarnego Lewicy Krzysztof Śmieszek zapowiedział, że projekt uchwały o uczynieniu Polski strefą wolności dla mniejszości seksualnych zostanie niebawem złożony w polskim Sejmie. Wkrótce możemy mieć zatem na Wiejskiej powtórkę z Brukseli. Wtedy argumenty o donosach nie będą miały zastosowania. Choć nie znaczy to, że nie padną.
Czytaj też: Stop „strefom wolnym od LGBT”. Tęczowa iluminacja w Brukseli