Decyzja o wyjściu Fideszu z kierowanej przez Manfreda Webera frakcji Europejskiej Partii Ludowej (EPL) w Parlamencie Europejskim na razie formalnie niczego nie zmienia w statusie ugrupowania Viktora Orbána w międzynarodówce EPL (kierowanej przez Donalda Tuska). Bo tam Węgrzy pozostają zawieszeni od wiosny 2019 r. Przeciw definitywnemu wyrzuceniu Fideszu z tej międzynarodówki byli – przynajmniej do niedawna – m.in. niemieccy chadecy. A bez tej największej grupy w EPL nie było wymaganej większości.
Ale dziś w europarlamencie frakcja EPL, przy potrzebnej większości dwóch trzecich głosów, przyjęła zmiany regulaminu pod zawieszenie 12-osobowej delegacji Fideszu. Orbán już w ostatnią niedzielę pisemnie uprzedził Webera, że reakcją na tę zmianę będzie natychmiastowe wyjście z frakcji bez czekania na głosowanie. I dotrzymał słowa. „To jest antydemokratyczne, niesprawiedliwe i nieakceptowalne” – podsumował całą akcję ze zmianą regulaminu klubu.
Czytaj też: Jak Orbán walczy z drag queen
Platforma Obywatelska przeciw Orbánowi
O wyrzucenie Fideszu już od kilku lat głośno apelowali europosłowie EPL z krajów Beneluksu czy krajów nordyckich. Powodem było łamanie praworządności i ograniczanie wolności mediów. Ostatnio coraz ostrzej przeciw Orbánowi występowała Platforma Obywatelska.
Z drugiej strony przez długi czas miał on dość zdecydowanych obrońców wśród Włochów, Francuzów, Hiszpanów, a także sporej części partii członkowskich z Europy Środkowo-Wschodniej. Niektórzy z ich deputowanych są wybierani z okręgów z dużą mniejszością węgierską, która zwykle bardzo sympatyzuje z Orbánem. Nawet dzisiaj Rumuni byli przeciw usunięciu Fideszu z EPL.
Długo wahali się niemieccy chadecy. Miarka przebrała się dopiero w grudniu 2020 r., gdy jeden z europosłów Fideszu porównał aktywność Webera na rzecz mechanizmu „pieniądze za praworządność” do działań gestapo. Pod naciskiem otoczenia Angeli Merkel żądania wyrzucenia Fideszu z frakcji przekuto w pomysł ewentualnego zawieszenia w prawach członka. Jednak nawet w tej sprawie podczas niedawnych telekonferencyjnych obrad międzynarodówki EPL doszło do wewnątrzniemieckiego spięcia. Szef CDU Armin Laschet miał – według naszych rozmówców – sugerować odwleczenie debaty o zawieszeniu Fideszu na jesień, na co Weber odparł, że głosowania muszą odbyć się w marcu.
Czytaj też: Orbán w pandemii zyskał jeszcze więcej władzy
Dokąd pójdą europosłowie Orbána?
Klub EPL liczący do dziś 187 europosłów po odejściu Fideszu skurczy się o 12 osób, a we frakcji zostanie jeden Węgier wybrany z list tego ugrupowania, lecz należący do małej partii KDNP pozostającej w koalicji z Fideszem na Węgrzech.
Dokąd pójdą teraz europosłowie Orbána? Wielki apetyt na przejęcie ich ma klub konserwatystów, w którym najwięcej europosłów ma PiS. Premier Węgier już parę razy słał życzliwe pisma otwarte do Giorgii Meloni, szefowej Fratelli d’Italia (wywodzącej się z włoskiego faszyzmu), która jest drugą po PiS siłą w tej frakcji. Jednak do teraz nie padły żadne twarde deklaracje w sprawie transferu.
Historia Fideszu przez wiele lat była przejawem ciężkiego tożsamościowego kryzysu w Europejskiej Partii Ludowej. Do dziś bywa nazywana chadecją, bo wyrosła z aliansu chrześcijańskich demokratów, a nazwa ta przewijała się oficjalnie jeszcze kilkanaście lat temu. Jednak EPL już w latach 90. pod naciskiem Helmuta Kohla zaczęła ochoczo przygarniać partie centroprawicowe i prawicowe spoza tradycyjnej chadecji. „Nie po to odbudowaliśmy Europę, żeby oddać ją socjalistom” – przekonywał wtedy kanclerz.
Przyjęto więc partię Silvio Berlusconiego, gaullistów, nordyckich konserwatystów. Otwarto drzwi prawicowym ugrupowaniom z krajów byłego bloku wschodniego. EPL zawarła nawet alians z brytyjskimi torysami (zerwany przez Davida Camerona).
I właśnie taka kooptacja ugrupowań prounijnych i nielewicowych pozwoliła „chadekom” utworzyć w 1999 r. największy klub w Parlamencie Europejskim i przez 20 lat utrzymywać dominację w instytucjach UE. Kolejne konflikty – o uchodźców, praworządność i w mniejszym stopniu o prawa LGBT – przyczyniły się do przesileń w międzynarodówce, która łączy centrowych polityków z Beneluksu i Skandynawii z partiami z Europy Środkowej, nierzadko uciekającymi się do retoryki natywistycznej.
Czytaj też: Węgry. Smutny, prowincjonalny kraj