Druga procedura impeachmentu Donalda Trumpa, podobnie jak pierwsza, w 2019 r., zakończyła się jego uniewinnieniem. Senat uznał, iż prezydent może bezkarnie podżegać swoich radykalnych zwolenników, aby siłą zmusili Kongres do unieważnienia jego przegranej w wyborach. Jako czyn najbardziej zasługujący na impeachment konstytucja USA wymienia na pierwszym miejscu „zdradę kraju” (treason), w czym mieści się rebelia przeciw własnemu rządowi. Wystarczyło to do przekonania tylko 7 republikańskich senatorów, żeby przyłączyli się do 50 Demokratów i zagłosowali „winny”. Zabrakło 10 głosów.
43 senatorów Partii Republikańskiej głosowało za uniewinnieniem, jako alibi używając argumentu, że na wiecu 6 stycznia Trump korzystał z wolności słowa. Uczynili tak z obawy przed jego odwetem, bo były prezydent zagroził, że nielojalnych ukarze poparciem ich przeciwników w republikańskich prawyborach. Przeważająca większość wyborców tej partii wciąż wielbi byłego prezydenta. Wyrok Senatu Trump powitał jak triumfator, zganił impeachment jako „polowanie na czarownice” i oświadczył, że ruch MAGA, czyli słynne Make America Great Again, dopiero nabiera rozpędu. Uniewinnienie umożliwi mu start w wyborach do Białego Domu w 2024 r.
Lider Republikanów w Senacie Mitch McConnell, który też głosował przeciw, już po fakcie wygłosił mowę, oskarżając Trumpa o „moralną i praktyczną” odpowiedzialność za dramat 6 stycznia – czyli przyłączając się do zarzutów zawartych w impeachmencie. Dodał, że odchodzącemu prezydentowi „nie ujdą na sucho” jego czyny, bo może jeszcze odpowiedzieć za nie przed normalnym sądem. Karna odpowiedzialność za szturm na Kapitol raczej Trumpowi nie grozi – standard udowodnienia winy jest w prawie amerykańskim wyśrubowany i żaden jego poprzednik nie zasiadł na ławie oskarżonych.