Węgierski eter jest już w całości podporządkowany partii rządzącej. Przestało nadawać Klubrádió, ostatnia niezależna od rządu stacja radiowa, dotąd nadająca na częstotliwości 92,9 FM w Budapeszcie i okolicach; od połowy lutego do słuchania tylko w internecie. Jej znakiem rozpoznawczym jest zebra na żółtym tle, liberalno-lewicowe zacięcie, sporo muzyki i dużo rozmów z zaproszonymi gośćmi, w tym politykami opozycji. A taki profil to policzek wymierzony autokracji budowanej przez premiera Viktora Orbána i jego Fidesz. Stąd od wielu lat trwała biurokratyczno-sądowa nagonka na stację, której ostatecznie nie odnowiono koncesji na nadawanie. Jak mówi prezes radia: decyzja nie zaskakuje, ale mimo wszystko smuci.
Los Klubrádió, które planuje odwołanie do Sądu Najwyższego, to kolejny dowód na łatwość, z jaką orbanizm od ponad dekady wycina i przejmuje niezależne media, by budować podległy sobie rynek medialny. Kolejne zmiany prawa dopingowały zagranicznych właścicieli do sprzedaży ich węgierskich interesów, część tytułów czy stacji kupowali przedsiębiorcy związani z rządem po to, by je zamknąć lub przekazać pod rządową kuratelę i zaprząc do pracy propagandowej na rzecz partii. Efekt jest taki, że na placu mediów tradycyjnych pozostał jeden niezależny, zajmujący się już głównie rozrywką kanał telewizyjny oraz garść gazet o niewielkich nakładach. Natomiast zdecydowana większości mediów organizujących debatę wokół polityki i spraw publicznych oraz próbujących kontrolować władzę działa jedynie w sieci. Opozycyjne redakcje nadające w internecie zdane są przede wszystkim na niepewne dochody ze zrzutki słuchaczy, widzów i czytelników.
W niedawnym rankingu wolności prasy przygotowanym przez organizację Reporterzy bez Granic Węgry zajmują 89. pozycję, o 33 niżej niż w 2013 r.