Choć w komunikacie strony chińskiej, dość lakonicznym i przepełnionym partyjną propagandą, nie wymieniono konkretnych programów, wypowiedzi czy tekstów opublikowanych przez BBC rzekomo manipulujących faktami, nietrudno się domyślić, co spowodowało tak ostrą reakcję Pekinu. Brytyjska stacja regularnie emituje materiały z prowincji Sinciang na północnym zachodzie kraju, gdzie mieszkają Ujgurzy, muzułmańska mniejszość etniczna, systematycznie prześladowana przez komunistyczne władze. Zinstytucjonalizowaną przemoc, jaką uprawia się wobec nich – od zamykania w centrach reedukacyjnych do gwałtów, tortur i porywania dzieci – opisały już niemal wszystkie wiodące tytuły, i to mimo szczelnej chińskiej cenzury.
BBC często przytaczała relacje ofiar prześladowań. W lutym na antenie stacji i w internecie opublikowano materiał, w którym przetrzymywane w obozach kobiety opowiadały o przestępstwach seksualnych, jakich dopuszczali się wobec nich strażnicy i mundurowi. Twierdziły, że nie były to jednostkowe przypadki, lecz cały system, na który pozwalali wiedzący o wszystkim kierownicy i urzędnicy państwowi.
Czytaj też: Jak Chiny traktują Ujgurów i inne mniejszości
Tak działa chińska cenzura
Dla Pekinu oskarżenia o gwałcenie ujgurskich kobiet to było za wiele. W czwartek oficjalnie wycofano licencję BBC na nadawanie w Chinach. Z praktycznego punktu widzenia nie jest to dla Brytyjczyków wielka strata – na pewno nie finansowa – bo kanał już był mocno ograniczany w Państwie Środka.
Samych materiałów o Ujgurach i tak nie dało się obejrzeć, bo jak donosi Reuters, chińska cenzura błyskawicznie wyłączała sygnał na czas trwania niewygodnych programów. Zamiast reportaży widzowie widzieli wtedy np. czarne plansze. W dodatku kanał nie był powszechnie dostępny. Większość chińskich operatorów nie miała BBC w ofercie, korzystały z niej głównie międzynarodowe sieci hotelowe, sporadycznie udostępniano ją na osiedlach zamieszkałych głównie przez obcokrajowców.
Choć oficjalnie kanał miał zostać wyłączony w piątek, już w czwartek rano przestał nadawać w niektórych częściach kraju – donoszą niezależnie od siebie Associated Press i Reuters. Ruch Pekinu należy postrzegać wielowymiarowo. To oczywiście próba cenzury zagranicznych korespondentów i walka z ujawnianiem prawdy na temat prześladowań Ujgurów. Chiny zacieśniają jednak pętlę na szyi mediów europejskich i amerykańskich już od dłuższego czasu, a otwarta wojna z BBC to tylko kolejny rozdział krucjaty przeciw wolności słowa.
Czytaj też: Ujgurzy, zapomniane ofiary Pekinu
Media na usługach Pekinu
Dla komunistycznych władz media są czystym narzędziem propagandowym. Jednak coraz więcej krajów, w których pracują chińscy korespondenci, przestaje tolerować tę formę politycznej aktywności prowadzonej pod przykrywką dziennikarstwa. Niemal równo rok temu, w lutym 2020 r., administracja Donalda Trumpa zdecydowała się oficjalnie uznać pięć funkcjonujących w USA biur chińskich redakcji za przedstawicielstwa zagranicznego rządu. Odebrano im akredytacje i zaczęto traktować jak polityków. W rewanżu Pekin usunął z kraju trzech dziennikarzy „Wall Street Journal”. Trump uznał to za próbę siły i cofnął uprawnienia ponad 60 chińskim korespondentom, za co zapłacił przymusowym powrotem do USA dziennikarzy „New York Timesa” i „Washington Post” oraz uderzeniem w naukowców pracujących na chińskich uniwersytetach. W ciągu ostatniego roku wydaleni zostali też korespondenci Bloomberga, „The Journal”, CNN i fotografowie agencji Getty Images.
Nie lepiej układają się relacje z Wielką Brytanią. Jak ujawnił „The Telegraph”, rząd w Londynie wydalił – choć bez rozgłosu – trzech chińskich dziennikarzy podejrzanych o działalność szpiegowską. W zeszłym tygodniu cofnął też licencję CGTN, nadającej po angielsku chińskiej państwowej stacji informacyjnej.
W tym kontekście wyrzucenie BBC z Chin nie powinno być może nikogo dziwić. Biorąc jednak pod uwagę, że to kolejna redakcja, która zniknie z Państwa Środka, widać, że Pekin mocniej przykręca mediom śrubę. I jeszcze nie skończył. Jak informuje Fabian Kretschmer, reporter stacji „Deutsche Welle”, komunistyczne władze chcą wprowadzić nowy system weryfikacji dziennikarzy przed przyznaniem im akredytacji. Tylko tacy będą mogli wykonywać zawód w Chinach, a prawo objąć ma też freelancerów. W procesie weryfikacji sprawdzane będą teraz media społecznościowe dziennikarzy, również ich prywatne konta – często pozostające jedyną furtką do przekazywania prawdziwych informacji z Chin.
Czytaj też: System zaufania w Chinach
Ujgurzy prześladowani przez reżim
Bez dziennikarzy świat o tragedii Ujgurów nigdy by się nie dowiedział. A są prześladowani na wszystkich polach. Przede wszystkim jest ich coraz mniej – przymusowo sterylizowana, zmuszana do emigracji populacja kurczy się w oczach. W 1949 r., gdy Chiny przejęły Sinciang, Ujgurzy stanowili 76 proc. mieszkańców regionu, dziś to 42 proc. Są wywożeni w różne części kraju do obozów pracy, gdzie na każdym kroku łamie się prawa człowieka. Więźniowie nie mają jakiejkolwiek szansy na komunikację ze światem. Rozbrojona została też ich opozycja polityczna – w więzieniach przebywa ponad setka liderów społeczności: pisarzy, intelektualistów, aktywistów.
Chiny pacyfikują ten region również dlatego, że jest bardzo ważny strategicznie, zwłaszcza w kontekście inicjatywy Pasa i Szlaku oraz ekspansji gospodarczej w Azji Centralnej. Ujgurzy, których liczebność ocenia się na 10–12 mln, w starciu z autorytarnym gigantem nie mają szans.
Brytyjczycy, którzy zdecydowali się nazwać chińską propagandę po imieniu, podpadli też zapowiedziami o roztoczeniu opieki nad Hongkończykami, oferując im preferencyjną ścieżkę do wyspiarskiego obywatelstwa. Chińska cenzura przejęła kontrolę nad informacjami także w tej byłej brytyjskiej enklawie, BBC więc i tam niczego już nie nada. Pekin coraz mniej udaje, a wyraźniej odsłania twarz: autorytarnego państwa dążącego do zmonopolizowania władzy w Chinach i wiedzy o nich. A stolic, które to oblicze dostrzegają, jest coraz więcej.
Czytaj też: Kurs na ostrą dyplomację w Chinach