Polski podatek od reklam niemal na pewno stanie się tematem debat i rezolucji Parlamentu Europejskiego (prawnie niewiążących), raportów Komisji Europejskiej o stanie praworządności i mediów, a jeśli wejdzie w życie, to także dyskusji Rady UE w ramach postępowania z art. 7. To wszystko sprowadza się do miękkich działań polegających na perswazji czy zawstydzaniu, które słabo się sprawdziły w kontekście niszczenia sądownictwa. Bruksela ma siłę jako regulator i w postępowaniach przeciwnaruszeniowych, których finałem mogą być skargi do TSUE, ten zaś może nakładać olbrzymie kary.
Czytaj też: Dziennikarzom na Węgrzech został tylko internet
Szkopuł w tym, że w ustroju UE podatki (również te zakamuflowane np. pod nazwą „składek”) są zasadniczo uprawnieniem poszczególnych krajów. A unijne instytucje mogą interweniować tylko w bardzo ograniczonym zakresie – głównie w przypadku stwierdzenia zaburzeń uczciwej konkurencji, gdy kształt systemu podatkowego (czy „składkowego”) promuje część przedsiębiorstw, co można uznać za niedozwoloną pomoc publiczną. Komisja Europejska sięgnęła po to narzędzie w 2016 r. wobec Węgier, nakazując rządowi Viktora Orbána wycofanie się z podatku od reklam nazywanemu tam „podatkiem RTL”, bo najwyższa stawka 50 proc. była skrojona tak, by objąć tylko znienawidzoną przez władzę stację telewizyjną RTL Klub.
Czytaj też: Władza zaskoczona skalą protestu mediów
Złe wieści z UE dla Polski
Rząd Orbána z czasem nieco złagodził podatek, również pod potężną presją Berlina, ale jednocześnie zaskarżył decyzję Komisji Europejskiej do TSUE, a konkretnie do sądu UE będącego „pierwszą instancją” Trybunału UE. To niepomyślna wiadomość dla Polski, ale sędziowie w 2019 r. przyznali rację Budapesztowi. Stwierdzili, że ani taki branżowy podatek, ani jego progresywność nie naruszają przepisów o pomocy publicznej. KE odwołała się od tej decyzji – nie ma jeszcze wyroku, ale rzecznik generalny TSUE już w grudniu zeszłego roku zarekomendował oddalenie tej apelacji. Nawiasem mówiąc: luksemburski sąd UE podobnymi argumentami posłużył się przy wyroku, że zgodny z prawem był polski „podatek od hipermarketów” (Komisja odwołała się od tego orzeczenia).
KE od paru lat trzyma w zamrażarce kilka zażaleń z Węgier na niedozwoloną pomoc publiczną, którą miałby stanowić system hojnego dotowania „mediów publicznych” przy braku wsparcia bądź dociążaniu mediów prywatnych. Wprawdzie dotacje dla mediów publicznych są w Unii wyłączone spod zwykłych rygorów pomocy publicznej, ale autorzy zażaleń przekonują, że w prawie UE chodzi raczej o przywileje dla mediów za wypełnianie ich misji publicznej, a nie za ich formalny status prawny. „Skoro media na Węgrzech w istocie nie są publiczne, lecz państwowe lub rządowe, to dotacje łamią prawo Unii w zakresie rzetelnej konkurencji” – przekonywało już ponad dwa lata temu m.in. niezależne Klubradio, które wkrótce zniknie z eteru.
Czytaj też: Na Węgrzech też się zaczęło od lokalnych mediów
Unia śmielsza wobec Polski?
Komisja, regularnie pytana o te węgierskie zażalenia, dotychczas równie regularnie odpowiadała, że je „analizuje”, a w rzeczywistości nie miała ochoty wchodzić na politycznie i prawnie śliski teren, czyli rozstrzygać, kto, czy i jak wypełnia misję mediów publicznych na Węgrzech. Rytualne sformułowania czy raczej uniki sprowadzające się do niekończącego się „analizowania” zażaleń Bruksela powtórzyła nawet w tym tygodniu, gdy pytano o losy Klubradio.
Czytaj też: Czym się różnią Węgry Orbána od Polski Kaczyńskiego
Wielkość i rola Polski w tym regionie Unii sprawiają, że instytucje podejmowały do tej pory wobec Warszawy działania znacznie śmielsze niż w przeszłości wobec Budapesztu. To dopiero rozmontowywanie polskiego wymiaru sprawiedliwości popchnęło Brukselę do odważniejszej interpretacji traktatu UE (potwierdzonej potem przez TSUE), która pozwoliła na skarżenie „reform sądowych” do trybunału w Luksemburgu. Dlatego również teraz z Komisji Europejskiej dochodzą sygnały, że projekt podatku od reklam jest już analizowany „od różnych stron”, by jednak ponownie sprawdzić – także nowatorskie – możliwości skarżenia go do TSUE m.in. na podstawie przepisów o rzetelnej konkurencji i opodatkowaniu.
Niektórzy nasi rozmówcy w Brukseli przyznają, że z racji ograniczeń traktatowych sprawa jest bardzo trudna. I liczą, że wcześniej zadziałają polityczne naciski – tyle że bardziej ze Stanów Zjednoczonych niż Europy.
Jerzy Baczyński: Protest mediów