„Zmarł nagle” Siergiej Maksimiszin, wiceszef oddziału anestezjologii i reanimacji szpitala w Omsku, jeden z lekarzy ratujących życie Aleksiejowi Nawalnemu po otruciu go w sierpniu ubiegłego roku. Taką informację opublikowała na swojej stronie dyrekcja kliniki. Dostał ataku serca podczas dyżuru, a reanimacja się nie powiodła. Miał 55 lat, a 28 poświęcił medycynie. Nawalny miał dużo szczęścia, bo trafił na – jak się okazało – „fanatyka swojego zawodu”. W opinii kolegów „dużo wymagającego od siebie i zespołu”, który „dla pracy poświęcił prywatne życie”. W 2016 r. był nominowany do nagrody dla „najlepszego anestezjologa reanimatora” i zdobył tytuł „Lekarza Roku” obwodu omskiego.
Nagły awans, nagła śmierć
„W jego śmierci nie ma ukrytego dna” – zapewniała sekretarz prasowa Minzdrawa (ministerstwa zdrowia) obwodu omskiego Galina Nazarowa. I dodała: „Przeżywał śmierć swoich rodziców, którzy odeszli w tym roku”. Koledzy widzą to nieco inaczej. „Jego śmierć była bardzo niespodziewana” – przyznaje Maria Morozowa w rozmowie z „Daily Mail”. Jeszcze mniej w wersję oficjalną wierzą współpracownicy Nawalnego. Leonid Wołkow w komentarzu dla CNN nie wykluczył celowego działania.
Podobnym tropem idą dziennikarze z Omska. Zwracają uwagę, że trzy miesiące po przyjęciu Nawalnego na oddział szef kliniki Aleksander Murachowskij został mianowany ministrem zdrowia obwodu omskiego. Ich uwagę zwróciło nie tylko to, że nominację otrzymał właśnie on, lecz także fakt, że w związku z awansem poleciał do Moskwy. Co nie jest standardem w przypadku takich zmian kadrowych na poziomie regionalnym.
To on jako nadzorował zespół zajmujący się „wrogiem nr 1 Putina”. W jego gabinecie urzędowali funkcjonariusze FSB, którzy stawili się tam od razu po przywiezieniu na miejsce nieprzytomnego opozycjonisty. To Murachowskij nie zezwolił Julii Nawalnej na kontakt z mężem, choć przedstawiła mu akt zawarcia ślubu. I on także formalnie zezwolił na transport Nawalnego do berlińskiej kliniki Charite, gdy – jak sam przyznał – „scenariusz otrucia został ostatecznie wykluczony”. Analizy trzech niezależnych laboratoriów w Europie tymczasem potwierdziły, że podano mu toksynę z grupy nowiczoków. W Rosji do tej pory nie wszczęto śledztwa w tej sprawie, Rosjanie mówią raczej, że prowadzą „dosledstwiennaja prowierka”, dodatkowe badanie.
Czytaj też: Co naprawdę przydarzyło się Nawalnemu?
O stanie Nawalnego wiedział najwięcej
Operację otrucia Nawalnego w Tomsku 20 sierpnia pokrzyżowano dwukrotnie – przyznał członek specjalnej grupy FSB w słynnej rozmowie z opozycjonistą. „Najpierw pilot, zamiast lecieć do Moskwy, zdecydował się lądować awaryjnie w Omsku. A potem lekarz, podejrzewając otrucie, podał mu atropinę, skuteczne remedium”. Potwierdza szef sztabu Nawalnego: „Maksimiszin odpowiadał za leczenie lidera opozycji”. W rozmowie z dziennikarzami CNN zwracał też uwagę, że „wiedział więcej niż ktokolwiek o stanie jego zdrowia”. Oraz: „Wątpię, że w sprawie jego śmierci zostanie wszczęte jakiekolwiek śledztwo”.
Podejrzeń bynajmniej nie rozwiewa zbieg okoliczności: w cztery miesiące od przyjęcia opozycjonisty na oddział trzej lekarze, którzy się nim zajmowali, opuścili klinikę. Pierwszy był Anatolij Kaliniczenko, zastępca ordynatora. Gdy na oddziale przebywał kłopotliwy pacjent, Kaliniczenko przekazywał mediom oficjalną diagnozę. Kiedy Nawalnego przetransportowano do Berlina, odmawiał komentarzy i w połowie października odszedł z pracy. Drugi był wspomniany Aleksandr Murachowskij, trzeci – Siergiej Maksimiszin, w czasie leczenia niedopuszczany do prasy. Zmarł 4 lutego na zawał.
Rosjanie nie mają powodu, żeby wierzyć w przypadkowość śmierci lekarza Nawalnego. Choć nie można też niczego wykluczyć, są nauczeni doświadczeniem uśmiercania oponentów Kremla (Litwinienko, Niemcow, Politkowska). Wiedzą, co się stało z Siergiejem Furgałem, który jako gubernator Kraju Chabarowskiego pokrzyżował plany rządzącej partii. Oskarżono go najpierw o udział w czterech morderstwach, skończyło się na jednym zarzucie, i to w sprawie, w której prawie 17 lat temu został uniewinniony. Świeża jest też pamięć o lekarzach, którzy krytykowali władzę za złe zarządzanie kryzysem pandemicznym i zapadali na „chorobę lekarską”. Czyli ulegali wypadkom, najczęściej wypadając z balkonów własnych mieszkań.
Sprawa Nawalnego. Zachód okazuje słabość
Awans Mucharowskijego, zwolnienie Kaliniczenki i śmierć Maksmiszina można uznać za czyszczenie sprawy Nawalnego. Świadkowie zostali albo skutecznie skorumpowani, albo zastraszeni, albo nie żyją. Nawalnemu odwieszono wyrok i do października 2023 r. nie będzie mógł skutecznie, jak do tej pory, zarządzać opozycją. Sprawa z perspektywy Kremla wydaje się opanowana. Można więc przejść do kontrofensywy.
Okazją do demonstracji siły była wizyta szefa unijnej dyplomacji w Moskwie Josepa Borrella. Wraz z ministrem Siergiejem Ławrowem zapewniali o możliwości współpracy nawet w obliczu „najtrudniejszej przeszkody, czyli uwięzienia Aleksieja Nawalnego”. Znawcy tematu przestrzegali, że Kreml wykorzysta tę wizytę piarowo. Nieodwołalnie jej uznaje się za przyzwolenie na „pragmatyzm we wzajemnych relacjach”. Czyli Zachód okazał słabość: Moskwa zamiast sankcji otrzymała nagrodę, pierwszą od lat oficjalną wizytę szefa unijnej dyplomacji.
Poszła więc za ciosem. Tego samego dnia rosyjski MSZ wydalił trzech unijnych dyplomatów: Szweda, Niemca i Polaka (z konsulatu generalnego w Petersburgu). To policzek w pełni zasłużony, bo zanim zacznie się rozmawiać z Rosją, najpierw trzeba odrobić lekcje.
Czytaj też: Kot podjął trop. Bellingcat kontra Putin