Świat

Osoby transpłciowe znów mogą służyć w armii USA

Historycznie służba wojskowa w USA była podstawą do rozszerzania praw związanych z obywatelstwem na kolejne grupy społeczne i związanego z tym uznania w oczach władz i społeczeństwa. Historycznie służba wojskowa w USA była podstawą do rozszerzania praw związanych z obywatelstwem na kolejne grupy społeczne i związanego z tym uznania w oczach władz i społeczeństwa. Abraham Morlu / Flickr CC by 2.0
Działania ekipy Trumpa postrzegano jako przejaw złej wiary, próbę zyskania aprobaty prawicy i krok wstecz w walce o równe prawa osób LGBT+. Biden próbuje to teraz odwrócić.

W pierwszym tygodniu urzędowania 46. prezydent USA Joe Biden podpisał niemal 40 rozporządzeń wykonawczych, które cofają decyzje Donalda Trumpa. Zarządził m.in. powrót do porozumienia paryskiego, zawieszenie wydawania pozwoleń na odwierty, wydobycie ropy i gazu na terenach należących do rządu federalnego oraz zniesienie zakazu służby wojskowej dla osób transpłciowych. Ta ostatnia decyzja być może zgubiłaby się pośród innych, gdyby nie kilka czynników.

Czytaj też: Rozmontowywanie dziedzictwa Trumpa. Łatwo nie będzie

LGBT w US Army

To ważne symbolicznie. Historycznie służba wojskowa była podstawą do rozszerzania praw związanych z obywatelstwem na kolejne grupy społeczne i związanego z tym uznania w oczach władz i obywateli. W USA ma to szczególny wydźwięk. Po drugiej wojnie światowej, gdy czarnoskórzy żołnierze umierali obok białych towarzyszy broni, siły zbrojne stały się pierwszą instytucją, w której obalono segregację rasową. Rozporządzenie wykonawcze w tej kwestii prezydent Harry Truman wydał w 1948 r. Na desegregację szkół w wyniku decyzji Sądu Najwyższego trzeba było czekać jeszcze sześć lat, a na zakaz dyskryminacji w prywatnych przybytkach – kolejne dziesięć.

Coraz większą otwartość sił zbrojnych na osoby LGBT+ postrzegano podobnie. W czasie prezydentury Billa Clintona wprowadzono politykę „don’t ask, don’t tell”, która broniła dyskryminacji, w tym wydalania ze służby, osób homoseksualnych i biseksualnych przed coming outem (jednak „wyjście z szafy” – lub ujawnienie czyjejś orientacji innej niż heteroseksualna – stanowiło podstawę do wydalenia). Zmieniło się to za czasów Baracka Obamy. W grudniu 2010 r. Kongres przegłosował, a prezydent podpisał ustawę znoszącą „Don’t ask, don’t tell”, otwierając osobom otwarcie homo- i biseksualnym drogę do kariery wojskowej. W 2016 r. Obama wydał rozporządzenie wykonawcze zezwalające osobom transpłciowym po tranzycji na służbę wojskową.

Czytaj też: Biden na całą biedę

Trump rządzi na Twitterze

Dla wielu osób trans służba wojskowa była nie tylko wyborem ścieżki kariery, ale jedną z niewielu możliwych. Do decyzji Sądu Najwyższego z czerwca 2020 r. pracodawcy mogli dyskryminować – odmówić zatrudnienia lub zwalniać – ze względu na orientację lub tożsamość płciową. Badania pokazują, że dość często z tego prawa korzystano. Dla innych z kolei ważne było to, że w siłach zbrojnych zwracano się do nich według stopnia, który po angielsku nie ma gramatycznego rodzaju, a nie per „pan” lub „pani”.

W 2017 r. pod presją konserwatywnej prawicy Trump nagle zdecydował o odwróceniu tej decyzji w typowym dla siebie stylu – na Twitterze. Nie chodziło tylko o zakaz przyjmowania do armii osób otwarcie transpłciowych. Wiązało się to również z wyrzuceniem już służących osób – czyli de facto łamaniem ich szans życiowych i karier.

Decyzję motywowano różnie: wyższymi kosztami opieki zdrowotnej, rzekomym negatywnym wpływem na zaufanie i morale w armii. Żaden argument nie miał zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. Sam Pentagon – podporządkowany prezydentowi USA – ogłosił, że służba osób trans nie odbija się na siłach zbrojnych. Z kolei Palm Center w swoim raporcie stwierdził, że decyzja Trumpa mogła wywrzeć na wojsko negatywny wpływ, bo zakazywała rekrutacji wykwalifikowanych osób w czasie, gdy nie było pod tym względem najlepiej.

Fiksacje amerykańskiej prawicy

Zakaz służby był tylko jednym z wielu przykładów zajadłości, z jaką administracja Trumpa – w ramach prowadzonej przez prawicę wojny kulturowej – atakowała osoby trans. W 2017 r. pod pozorem ochrony dzieci przed napaściami seksualnymi ekipa prezydenta cofnęła inną decyzję Obamy, gwarantującą dzieciom w wieku szkolnym prawo do korzystania z toalet zgodnych z tożsamością płciową. Rzekomi transpłciowi gwałciciele – albo gwałciciele przebrani za kobiety – mieli wchodzić do damskich toalet i dopuszczać się napaści. O nowym zagrożeniu trąbiono w konserwatywnych mediach. Problem w tym, że brakowało jakichkolwiek dowodów. Badanie przeprowadzone przez prestiżowy Uniwersytet Kalifornijski w Los Angeles wykazało, że regulacje trans-inclusive nie wpływają na bezpieczeństwo osób cis w łazienkach.

Jak z kolei pokazało badanie US Center for Disease Control (odpowiednik sanepidu), w szkołach, które odmawiają dzieciom i młodzieży dostępu do łazienek i szatni zgodnych z tożsamością płciową – a nie płcią nadaną po urodzeniu – częściej dochodzi do przemocy (również seksualnej) wobec osób transpłciowych. Nie oznacza to, że sam zakaz jest przyczyną większej liczby napaści. Ale zdaniem naukowców jedno jest raczej pewne: nakaz korzystania z toalet zgodnych z płcią nadaną przy urodzeniu wiąże się często z większą transfobią.

Tymczasem na łazienkowej obsesji się nie skończyło. W czerwcu 2020 r. Trump wycofał wytyczne chroniące osoby trans przed dyskryminacją w ramach systemu opieki zdrowotnej. Pozwalało to nie tylko na odmowę wykonania operacji korekty płci, ale i opieki w nagłych wypadkach czy nawet leczenia raka – tylko ze względu na tożsamość płciową. Burns Katelyn, pierwsza otwarcie transpłciowa dziennikarka na Kapitolu, uznała, że to „najokrutniejsze, co administracja Trumpa zrobiła osobom trans”. W sierpniu tego samego roku ekipa prezydenta rozważała wprowadzenie rozwiązań, które de facto umożliwiałyby dyskryminację osób transpłciowych w kryzysie bezdomności.

Czytaj też: Osoby LGBT+, czyli o kim właściwie mowa? Słowniczek

Osoba transłpłciowa w ekipie Bidena

Działania administracji Trumpa postrzegano jako przejaw złej wiary, próbę zyskania aprobaty religijnej prawicy i krok wstecz w walce o równe prawa osób LGBT+. Dlatego przeciwnicy byłego prezydenta z entuzjazmem przyjęli wiadomość, że wicesekretarzem zdrowia w administracji Bidena będzie Rachel Levine, pierwsza osoba trans na tak wysokim stanowisku. Daje to nadzieję na wzięcie pod uwagę potrzeb osób transpłciowych podczas desperacko potrzebnej reformy systemu opieki zdrowotnej.

Ten krok oraz decyzję o zniesieniu zakazu służby traktuje się jako wymazywanie toksycznego dziedzictwa Trumpa, które nie dotyczy jedynie wojska, ale tak podstawowych spraw jak ochrona zdrowia czy dach nad głową. Zazwyczaj takie działania polaryzują opinię publiczną, ale w tym wypadku zdają się raczej ją odzwierciedlać. Poparcie dla służby osób trans deklaruje zdecydowana większość Amerykanów. Według badania Gallupa z 2019 r. 43 proc. zwolenników Partii Republikańskiej i aż 88 proc. wyborców demokratów opowiada się za otwarciem sił zbrojnych na środowiska LGBT. To nie jest kwestia, która dzieli Amerykanów.

Czytaj też: Ile mamy płci?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną