Największe laboratorium firmy Pfizer jest wielkości województwa zachodniopomorskiego. Ale zamieszkuje je ponad 9 mln osób. Teren otoczony jest najlepiej strzeżonymi granicami na świecie, a od początku pandemii mogą do niego wjechać w zasadzie tylko Izraelczycy. Izrael, bo o nim mowa, w zamian za pierwszeństwo w kolejce przekonał firmę Pfizer produkującą szczepionki przeciwko Covid-19, że Izrael mógłby być polem doświadczalnym, na którym będzie można uzyskać szczegółowe dane na temat efektywności leku i ewentualnych powikłań.
Ten mały kraj stał się więc żywym laboratorium. A argumentem, który przekonał szefów Pfizera, były pierwsze tygodnie, które udowodniły, że Izraelczycy potrafią zaszczepić 2 mln osób w ciągu 25 dni, czyli kilkakrotnie więcej niż inne kraje. Nie bez znaczenia były również bliskie kontakty premiera Izraela Beniamina Netanjahu z prezesem Pfizera Albertem Bourlą, pochodzącym ze starej hiszpańskiej rodziny żydowskiej osiadłej w Grecji.
Według danych instytutu Our World in Data od samego początku akcji szczepień 19 grudnia Izrael jest na pierwszym miejscu pod względem liczby wykonanych szczepień na jednego mieszkańca – w połowie stycznia nakutych było już ponad 25 proc. obywateli tego kraju, podczas gdy w Wielkiej Brytanii – 5,4 proc., a w USA – 3,7.
Na placu Rabina
Wraz z sukcesem pojawiły się jednak problemy. Wobec ogromnego światowego popytu na szczepionki zaczęło się kwestionowanie wyjątkowego potraktowania Izraela przez firmę Pfizer. W początkach nowego roku izraelskie media informowały nawet o możliwych przerwach w dostawach szczepionek. Możliwe, że na tym skończyłaby się izraelska wyjątkowość, gdyby nie determinacja premiera Netanjahu, który obiecał, że cały Izrael będzie zaszczepiony do końca marca.