Już w dniu inauguracji w środę 20 stycznia Joe Biden planuje wydać dekrety, a ściślej zarządzenia wykonawcze (executive orders), uchylające najbardziej kontrowersyjne decyzje Trumpa, pomagające poszkodowanym wskutek pandemii i trudności ekonomicznych. Szef kancelarii Ron Klain poinformował, że w następnych dniach nowy prezydent ogłosi dalsze takie zarządzenia. Zapowiadana obfitość dekretów, które Biden może wydać, nie oglądając się na Kongres, wynika z głębokości zdrowotnego i gospodarczego kryzysu, w którym pogrążona jest Ameryka, i wyjątkowo ostrego politycznego konfliktu – spadku po Trumpie.
Pierwsze decyzje Joego Bidena
Pierwszego dnia, zaraz po inauguracji, Biden unieważni zakaz przyjazdu do USA z kilku krajów muzułmańskich, ogłosi powrót do porozumienia paryskiego o zmianie klimatu, przedłużenie limitu czasowego na eksmisje z mieszkań za płacenie czynszu i spłaty długów studenckich. Wprowadzi też nakaz noszenia maseczek w budynkach urzędów federalnych i w podróżach między stanami. Poza tym zarządzi jak najszybsze ponowne łączenie rodziców z dziećmi rozdzielonymi w czasie prowadzonej przez administrację Trumpa bezwzględnej kampanii aresztowań i deportacji nielegalnych imigrantów.
Dekrety planowane na drugi dzień skupią się na walce z koronawirusem – rozszerzeniu zasięgu testów, zapewnieniu względnie bezpiecznego otwierania szkół i biznesów, lepszej ochronie pracowników. Oczekuje się tu przede wszystkim wyjaśnienia, jak prezydent zamierza dotrzymać zapowiedzi, że w ciągu pierwszych stu dni jego administracji zaszczepionych zostanie 100 mln Amerykanów. Program szczepień ma na razie poważne opóźnienia, głównie z powodu zaniedbań ekipy Trumpa. Trzeciego dnia Biden zamierza przyspieszyć pomoc dla rodzin dotkniętych kryzysem gospodarczym.
Czytaj też: Ameryka u progu wojny domowej?
Dekrety prezydenckie mają wady
Poleganie na dekretach niesie ryzyko oskarżeń, że prezydent dąży w ten sposób do zwiększenia władzy kosztem Kongresu. Podobne zastrzeżenia wysuwano już pod adresem Trumpa, a przedtem Baracka Obamy. W ostatnich 10–15 latach prezydenci USA coraz częściej rządzą za pomocą dekretów, co wynika z klinczu w Kongresie wskutek partyjnej polaryzacji. Dekrety mają też ten mankament, że następny prezydent albo sąd może je łatwiej uchylić niż ustawy.
Jako prezydent elekt Biden zapowiedział już kilka dni temu wniesienie ustawy o pakiecie stymulacji gospodarki i pomocy dla ofiar pandemii w wysokości 1,9 bln dol. Zawiera ona m.in. plan rozdania większości Amerykanom – z wyjątkiem najzamożniejszych – czeków na 1,4 tys. dol. Biden planuje też ogłosić projekt torujący drogę do obywatelstwa dla ok. 10–12 mln nielegalnych imigrantów.
Czytaj też: Co czeka Trumpa po wyprowadzce z Białego Domu
Z Kongresem nie pójdzie tak łatwo
Po wyborach obie izby Kongresu znalazły się pod kontrolą legislatorów Partii Demokratycznej, ale ich przewaga jest minimalna, zwłaszcza w Senacie, gdzie od 19 stycznia zasiadać będzie 50 demokratów i 50 republikanów, i tylko głos wiceprezydent Kamali Harris będzie rozstrzygał na korzyść tych pierwszych. Oznacza to, że Biden nieprędko zrealizuje najambitniejsze plany, np. reformę imigracji. W Senacie republikanie będą mogli blokować proces legislacyjny przez tzw. filibuster, czyli niekończące się przemówienia lub tylko ich groźbę, co można przerwać jedynie większością co najmniej 60 głosów.
Zwykłą większością głosów da się uchwalać ustawy budżetowe, co pozwoli na przyjęcie pakietu stymulacji i pomocy w wysokości 1,9 bln dol. Wymagać to będzie tylko jednomyślnego głosowania „za” przez wszystkich demokratów, choć można przewidywać, że ze względu na polityczną popularność tego projektu poprze go nawet część GOP. W dalszej kolejności Bidenowi i demokratom w Kongresie może się udać przeforsowanie planu podwyżek podatków od korporacji i najbogatszych obywateli, ale tutaj już należy się spodziewać zażartej opozycji republikanów.
Czytaj też: Zagubieni traperzy. Koniec świata białych mężczyzn
Amerykanie polityką podzieleni
Według sondażu „Washington Post” i telewizji ABC News tylko 49 proc. Amerykanów ufa w zdolność Bidena do „podjęcia słusznych decyzji dla przyszłości kraju”, a 50 proc. jest przeciwnego zdania. To oczywiście odbicie niespotykanego od wojny secesyjnej podziału politycznego w USA i sytuacji, w której miliony wyborców republikańskich wciąż wierzy, że 3 listopada pokonał on Trumpa wskutek fałszerstw wyborczych.
Biden od dawna zapowiada, że będzie prezydentem „jedności narodowej”, co zamierza osiągnąć, współpracując z republikanami. Jako długoletni senator ma ogromne doświadczenie na tym polu i wiarygodność polityka zawsze dążącego do porozumień i kompromisów. Skala polaryzacji w kraju stawia to pod znakiem zapytania.
Czytaj też: Jakiej Ameryki chce Biden