Pierwsze opublikowane zdjęcia przypominały kadry z jakiegoś postapokaliptycznego filmu. 6 stycznia ujrzeliśmy wnętrza amerykańskiego Kongresu, emanację pompy imperialnej władzy, gdzie w mahoniowych, obitych skórą fotelach nie siedzieli tym razem dżentelmeni w garniturach, tylko pstrokato ubrani młodzi osobnicy w tatuażach, z plecakami o podejrzanej zawartości. W biurze przewodniczącej Izby Reprezentantów Nancy Pelosi mężczyzna w dżinsach i baseballowej czapce zostawił liścik: „Byłem tu, suko”. W hallu udekorowanym portretami narodowych bohaterów brodacz w kolorowej czapie z pomponem niósł z triumfem ukradzioną ozdobną mównicę. W tłumie plądrujących wyróżniał się zarośnięty przebieraniec w futrach i hełmie z rogami na głowie.
Aby przybyć do Waszyngtonu, zdobywcy Kapitolu musieli pokonać tysiące mil. Ten z rogami, 32-letni Jake Angeli, przybył z Arizony. Ma ksywę Szaman QAnonu, bo jest wyznawcą teorii o spisku prominentów-pedofilów przeciw Ameryce. Próbuje swoich sił jako aktor. Nieproszony gość Pelosi to Richard Barnett, czyli Bigo, mieszkaniec Arkansas, z dumą określający się jako biały nacjonalista. Jest szefem firmy budowlanej i współzałożycielem organizacji broniącej prawa do posiadania broni. Nick Ochs, działacz Proud Boys, przedstawiający się jako zawodowy dziennikarz, przyleciał aż z Hawajów. Odrzuca oskarżenia o rasizm – ma przecież czarnoskórą żonę, a złośliwości pod adresem Afroamerykanów, Żydów i gejów publikuje w sieci z niechęci do politycznej poprawności.
Kompromitacja służb
Społeczny profil watahy szturmującej Kapitol podważa stereotyp trumpisty jako troglodyty z klas ludowych. W tłumie znaleźli się: prawnik z Teksasu, który podkreślał, że przyjechał „pokojowo demonstrować”, adiunkt z college’u w Pensylwanii, członek stanowej legislatury, który stracił już posadę za udział w puczu, i syn sędziego sądu w Nowym Jorku z literackimi aspiracjami.