Do podwyższonego poziomu napięcia militarnego między Rosją a NATO już zdążyliśmy się przyzwyczaić. Wielu z nas to spowszedniało, zajęci jesteśmy sprawami bardziej wpływającymi na jakość życia, jak pandemia, zatrudnienie, edukacja. Rok 2020 wyeksponował te pozamilitarne zagrożenia bezpieczeństwa. Rok 2021 przypomni nam jednak o jego wojskowym wymiarze.
Już niedługo odbędą się bowiem – a częściowo nałożą na siebie – strategiczne manewry obu bloków: USA i NATO oraz Rosji i Białorusi. Defender Europe 21 niemal spotka się z Zapadem-21, a jak się już przekonywaliśmy, są one wymierzone w przeciwników, nawet jeśli retorycznie to „tylko ćwiczenia”. Nie ma złudzeń – USA z NATO będą znowu ćwiczyć obronę wschodniej flanki przed Rosją, a Rosja z Białorusią będą przygotowywać ćwiczebny „kontratak” wymierzony w Zachód (być może nawet taki, który według Rosjan będzie wymagał uderzenia wyprzedzającego).
Czytaj też: Błaszczak słabnie, Amerykanie nie dzwonią. Rok 2020 w MON
Strategiczny widły między morzami
Z dostępnych informacji wiemy, że zachodnie manewry będą w przybliżeniu kopią tego, co miało się wydarzyć w roku ubiegłym w ramach pierwszego takiego ćwiczenia. Z USA do Europy zostanie przerzucona dywizja pancerna, która stanie do walki w obronie granic NATO przeciw atakowi ze Wschodu. W odróżnieniu od 2020 r. ciężar operacji nie będzie skupiał się jednak na basenie Morza Bałtyckiego, a zostanie skierowany na południe, w stronę Morza Czarnego. Te strategiczne widły, wymuszające podział sił na rejon Bałtyku i Morza Czarnego, przedzielone Karpatami, spędzają sen z powiek europejskim i amerykańskim planistom. Problem jest z dotarciem na oba teatry działań, które – gdy wojna już rozgorzeje – mogą się połączyć w wielki rejon operacji od progu Arktyki po Morze Śródziemne.
Amerykanie już zdradzili nieco szczegółów. Latem dowódca US Army Europe gen. Chris Cavoli mówił w estońskich mediach o przerzucie brygady spadochronowej do tego kraju (gdyby rzeczywiście desantowała się cała brygada, byłaby to sensacja), a jesienią można było usłyszeć o przeprowadzeniu końcowej telekonferencji planistycznej dla Defender Europe z Macedonii. Z dostępnych dokumentów wynika już jasno, że to południowa część Europy Wschodniej będzie głównym miejscem działań, choć operacja polegająca na zajęciu terytorium jest planowana także u ujścia Zatoki Fińskiej do Bałtyku.
Były dowódca wojsk USA w Europie: Rosja jest groźna
„Żelazne konie” w teatrze czarnomorskim
Podobnie jak w ubiegłym roku Defender Europe 21 będzie serią odrębnych, kaskadowo ułożonych ćwiczeń, które mają pokazać zdolność do przerzutu, przemieszczenia i wejścia do walki dużych sił (kilku dywizji wojsk lądowych) w rejon konfliktu. W manewry mają być zaangażowane regularne amerykańskie wojska, jednostki rezerwowe, siły zbrojne europejskich sojuszników oraz wieloszczeblowy system dowodzenia. Po raz pierwszy weźmie w nich udział wysunięte stanowisko dowodzenia amerykańskiego V Korpusu z Poznania oraz jego kwatera główna z Fort Knox. W czasie ćwiczeń Korpus będzie dowodził 1. Dywizją Kawalerii z USA, włoską 33. Dywizją Piechoty oraz jednostkami wsparcia. Do tych ostatnich należą 12. Brygada Lotnictwa Bojowego (amerykańskie śmigłowce przydzielone na stałe Europie), 41. Brygada Artylerii (wyrzutnie rakietowe MLRS i HIMARS stacjonujące w Niemczech) oraz 372. Brygada Saperów (rezerwowa jednostka US Army z Minnesoty).
Poligonowa faza ćwiczeń ma trwać od maja do połowy czerwca. Desant spadochronowy przeprowadzony zostanie wprost z USA przez 82. dywizję powietrznodesantową. Taki scenariusz realizowany jest od 2016 r., gdy amerykańscy spadochroniarze załadowali się do samolotów w Fort Bragg i wylądowali pod Toruniem. Była to demonstracja sprawności i szybkości, choć dla pokazania siły lekkie wojska spadochronowe potrzebują też szybkiego i zdecydowanego wsparcia na lądzie. Co ciekawe, na razie nie ma sygnałów, by do Europy płynęły transporty ciężkiego sprzętu. Wykorzystane mają być za to europejskie składy uzbrojenia w Niderlandach, Niemczech i Belgii, do których Amerykanie dotrą drogą powietrzną.
Trzon wojsk USA uczestniczących w Defender Europe 21 już jest na miejscu. To przysłany jesienią pierwszy pancerny brygadowy zespół bojowy z 1. dywizji kawalerii pancernej. Ta brygada od 2017 r. rotacyjnie stacjonuje w Polsce, a jej pododdziały rozdzielane są na inne kraje. Dlatego bataliony tzw. Żelaznych Koni święta spędziły na Litwie, gdzie prowadziły manewry poligonowe, w Rumunii ćwiczyły loty śmigłowcami, a w Niemczech przygotowywały załogi wozów bojowych.
Czytaj też: Occasus napada na Polskę. Co robi NATO?
Rosja silniejsza w regionie
Trzeba zdawać sobie sprawę, że teatr czarnomorski stawia więcej wyzwań niż rejon Bałtyku. Jest dalej położony, trudniej dostępny, gorzej połączony, ma nieporównywalnie słabszą infrastrukturę wojskową i cywilną. Jednocześnie staje się coraz ważniejszy dla NATO, bo... jest coraz istotniejszy dla Rosji. Dlaczego? Bałtyk to akwen otoczony dużym potencjałem lądowym, lotniczym i morskim sojuszu, a w razie potrzeby może być szczelnie zamknięty w rejonie cieśnin duńskich. Nawet po ich przejściu na przeszkodzie staje Wielka Brytania, silne na morzu i w powietrzu kraje północnej Europy, swobodnie operująca na Atlantyku amerykańska 2. flota i lotnictwo.
Dlatego Morze Czarne to dla Rosji superważny korytarz prowadzący do Morza Śródziemnego, Bliskiego Wschodu i dalej na ocean. Dlatego tak istotne dla Putina było utrzymanie Krymu z Sewastopolem jako bazą okrętów nawodnych, bardzo ważny jest Noworosyjsk, gdzie stacjonują okręty podwodne, i dlatego Rosja jest obecna w Naddniestrzu, okupuje część terytorium Gruzji, a niedawno zwiększyła kontrolę nad południowym Kaukazem przez wejście oddziałów rozjemczych do Azerbejdżanu.
Regionalny bilans sił wypada więc na korzyść Moskwy. Największym liczącym się militarnie krajem NATO u brzegów Morza Czarnego jest Turcja, ale jej relacje w sojuszu są skomplikowane, a w regionie napięte. Bałkańscy członkowie NATO mają słabe armie i floty, przyjazna Zachodowi Ukraina toczy z Rosją wojnę, a mała Gruzja trwa w zamrożonym konflikcie. Możliwości działania silniejszych krajów ogranicza tu geografia i konwencja z Montreaux, limitująca wyporność okrętów do 15 tys. ton. Dlatego Amerykanie przy wsparciu zachodnioeuropejskich krajów NATO muszą przetrzeć szlaki lądowe w rejon Morza Czarnego i po raz pierwszy na taką skalę zrobią to właśnie teraz.
Jeśli plany się utrzymają, to na poligonach Rumunii i Bułgarii odbędą się m.in. strzelania rakietowe systemów obrony powietrznej oraz wyrzutni rakietowych ziemia-ziemia HIMARS. Będą desanty spadochronowe i działania pododdziałów zmechanizowanych. Istotne będzie przetestowanie dostępu i przepustowości adriatyckich i greckich portów oraz tras przejazdu sprzętu w trudnym, górskim terenie. Z powodu ukształtowania terenu Bałkany od zawsze są jednym z najtrudniejszych obszarów do prowadzenia operacji wojskowych.
Spora część manewrów przebiegać będzie na terytorium Węgier, które odegrają rolę głębokiego zaplecza operacji „frontowych”. Trasy drogowe, kolejowe, szlaki morskie, którymi dotrą na miejsce żołnierze i sprzęt, będą ważne dla strony zachodniej, ale też ciekawe ze względów wywiadowczych dla wschodniej, już szykującej odpowiedź.
Czytaj też: Pięć lat Dudy. Słaby zwierzchnik słabej armii
Mało informacji o Zapadzie
O tym, że ona nastąpi, wiadomo od dawna. Rosja i Białoruś co cztery lata organizują ogromne przedsięwzięcie planistyczno-ćwiczeniowe znane jako Zapad. Warto wiedzieć, że to nie są zwykłe ćwiczenia wojskowe. W rosyjskiej terminologii sformułowanie „strategiczne” ma właśnie takie znaczenie, a ponieważ zachodni kierunek jest dla Moskwy i podległego jej wojskowo Mińska najważniejszy, ćwiczenia Zachód (czyli Zapad po rosyjsku) to sprawa najwyższej wagi. Z poprzednich edycji wiemy, że ten strategiczny wymiar może nawet przybierać formę przymiarek do użycia taktycznej broni jądrowej. Choć w debacie publicznej wywołuje to popłoch, ekspertów nie dziwi, bo Rosja włącza broń jądrową do zwykłego arsenału uderzeniowego, nie traktuje jej w żaden szczególny sposób i buduje na bazie jej użycia schematy eskalacji i wygaszania konfliktów zbrojnych.
Nie ma wątpliwości, że Rosja wykorzysta tegoroczny Zapad do komunikacji strategicznej z całym Zachodem. Odpowie nie tylko na Defender Europe 21, ale „odniesie się” do zeszłorocznych ćwiczeń w rejonie Bałtyku i całej reszty scenerii na wschodniej flance. Traktuje ją jako bezpośrednie i realne zagrożenie. Narracja o „zbliżaniu się NATO do Moskwy” nas może chwilami nudzić, ale na Wschodzie jest intensywnie eksploatowana – nie tylko w Moskwie. Mińsk, który wcześniej deklarował wobec NATO neutralność, a nawet chęć współpracy, po wielkich protestach opozycji wybrał język oskarżeń, wrogości i eskalacji. Stąd seria ćwiczeń nad granicą z Polską i Litwą w szczycie politycznego kryzysu jesienią 2020 r. Do tej pory to Białoruś była bardziej od Rosji przejrzysta i otwarta na informowanie zachodnich sąsiadów o ćwiczeniach Zapad. W obecnym klimacie, gdy Łukaszenka oskarża Litwę i Polskę o inspirowanie rewolucji, trudno na to liczyć.
Liczba informacji o Zapadzie-21 jest więc skąpa. Analityk spraw wojskowych na Wschodzie Konrad Muzyka, który ostatnio przygotował dla amerykańskiego think tanku Center for Naval Analyses kompendium na temat Zachodniego Okręgu Wojskowego Rosji, spodziewa się, że Zapad będzie „bardzo duży”. Rosja w ramach tzw. dokumentu wiedeńskiego OBWE jest obowiązana zgłaszać ćwiczenia powyżej 13 tys. żołnierzy i zapraszać obserwatorów. Może pójść drogą legalizmu i otwartości, ale bardziej prawdopodobne jest, że podzieli Zapad na mniejsze epizody lub po prostu poda nieprawdziwe dane. Trzeba pamiętać, że ćwiczenia odbywają się w wielu formatach, a ulubionym rodzajem testów dla Władimira Putina i szefa sztabu Welerego Gierasimowa są ostatnio „niezapowiedziane” sprawdzenia gotowości, które mogą dotyczyć nawet kilku dywizji. Tych rzecz jasna nikomu nie trzeba zgłaszać, bo straciłyby charakter „niezapowiedzianych”.
Według Muzyki Rosja już na wiosnę przeprowadzi kilka takich nagłych alarmów w zachodnim i północnym okręgu wojskowym. Odbędzie się zarazem przygotowanie i sprawdzenie gotowości całego kryzysowego aparatu państwa, w tym obrony cywilnej. Już cztery lata temu Zapadowi-17 towarzyszyły ćwiczenia systemu powiadamiania przed atakiem nuklearnym i ewakuacji ludności, co przekonuje o strategicznym wymiarze manewrów. Ich kulminacją w tym sensie jest, formalnie niewchodzące w skład ćwiczenia, odpalenie strategicznych pocisków międzykontynentalnych.
Czytaj też: Clinton nie chce czołgów. W Warszawie popłoch?
Oficjalny kalendarz się nie pokrywa
Na papierze Zapad-21 będzie ograniczony do zachodniej Rosji i Białorusi. – Na razie oficjalnie wiemy, że odbędzie się na sześciu–siedmiu poligonach na Białorusi – mówi Konrad Muzyka. – Białoruski MON nazwał 2021 rokiem gotowości bojowej. Można więc zakładać, że większość sił zbrojnych podległych Łukaszence będzie zaangażowana w Zapad lub przygotowania do niego. Jeśli chodzi o Federację Rosyjską, to można oczekiwać zaangażowania wszystkich armii wojsk lądowych, armii lotniczej i obrony przeciwlotniczej i jednostek znajdujących się w Obwodzie Kaliningradzkim. Oznacza to zaangażowanie wojsk od Petersburga do Kurska oraz tych wcześniej przebazowanych na terytorium Białorusi. Zaangażowanie Floty Północnej na razie jest zagadką, jednak biorąc pod uwagę strategiczny charakter ćwiczenia i rolę sił polarnych w przeciwdziałaniu NATO, jej udział wydaje się pewny.
Oficjalny kalendarz obu przedsięwzięć się nie pokrywa – wojska amerykańskie i rosyjskie, poza tymi, które już rozmieszczone są na granicach, nie staną więc dosłownie naprzeciw siebie. Defender Europe 21 to maj i czerwiec (jeśli chodzi o działania poligonowe), Zapad-21 zapowiedziano na wrzesień. Ale obie strony się obserwują i mogą reagować na zdarzenia niepasujące do scenariuszy. To rodzi podwyższone ryzyko „wojny przez przypadek” – mimo istniejących między USA, NATO i Rosją kanałów komunikacji.
Amerykanie będą chcieli pokazać się w ważnym dla Rosji rejonie Morza Czarnego. Rosjanie – przynajmniej w teorii – skupią się na pograniczu białorusko-litewsko-polskim. Emocje siłą rzeczy dadzą o sobie znać, propaganda i dezinformacja – po obu stronach – będzie działać, a ocena sytuacji należy na końcu do ludzi – z ich nastawieniem, nerwami, naciskami, błędami i fobiami. Czy mogłoby się to wymknąć spod kontroli? Muzyka uspokaja: – Relacje Rosja–NATO pozostają bardzo napięte, a Rosjanie za pomocą ćwiczeń maskują rozwinięcia mobilizacyjne oraz podniesienie gotowości bojowej. Z drugiej strony Moskwa interweniuje zbrojnie, kiedy nie jest w stanie politycznie wpłynąć na rozwój wydarzeń w danym kraju. Tak było w Gruzji, na Ukrainie, w Syrii. Rosja pogodziła się z brakiem bezpośredniego wpływu na sytuację w krajach bałtyckich. Dlatego politycznie akt agresji na Bałtów nie ma sensu, o Polsce nie wspomnę.
A jeśli chodzi o stronę natowską, należy wierzyć w jej profesjonalizm, aktualność i precyzję danych wywiadowczych, siłę wojskowego łańcucha dowodzenia kontrolowanego przez racjonalnych polityków.
Czytaj też: Polska w czołówce sponsorów Ameryki
Jak weszli, to wyjdą?
Co będzie można podpatrzeć u Rosji? Kraj Putina stawia tradycyjnie na demonstrowanie zaskoczenia i szybkości w podrywaniu, koncentracji, przerzucie i manewrach. Czynił to wielokrotnie, nieraz na dużą skalę. Wielu oficerów NATO wspomina sprint rosyjskich transporterów na lotnisko w kosowskiej Prisztinie, który zaskoczył zachodnich dowódców w czerwcu 1999 r. W pamięci jest oczywiście błyskawiczne zajęcie Krymu czy niedawne wysłanie oddziałów do Górskiego Karabachu. Rosjanie szybkość działania zdają się mieć w genach, temu też służy ich lekki sprzęt, łatwy do przerzutu drogą powietrzną, i pokaźna flota nie młodych, ale wciąż użytecznych odrzutowych transportowców Ił-76. W ostatnich latach w mniejszych i większych manewrach intensywnie ćwiczyli transport kolejowy na Białoruś. W Zapadzie-21 też zobaczymy długie pancerne eszelony i znowu będą padać pytania, czy Rosjanie, jak weszli, tak wyjdą, czy może zostaną bliżej granic NATO.
Ale Rosja może też pokazać bardziej technologiczną stronę zmodernizowanej armii. Już w czasie ćwiczeń NATO Trident Juncture 2018 w Skandynawii zdecydowała się użyć środków zakłócania sygnału GPS, i to tak niedokładnie albo tak bezczelnie, że odnotowano to w cywilnych sieciach. Wtedy protestowały Norwegia, Szwecja i Finlandia – w tym roku należy więc uważać w Polsce, na Litwie czy Rumunii. Walka radioelektroniczna należy do najdynamiczniej rozwijanych na Wschodzie technik, a wielkie manewry to doskonała okazja, by pochwalić się zwierzchnikom. Również prace nad bezzałogowcami taktycznymi (i wyższych klas) dostały w Rosji wyraźnego przyspieszenia: Orlan-10 używany jest od lat do frontowego rozpoznania i naprowadzania ognia artylerii, pokazany właśnie Orion to maszyna zdolna do dalekich patroli, także z uzbrojeniem. Pojedyncze drony nie robią już na nikim wrażenia, ale ich użycie w rojach mogłoby być dla Zachodu nieprzyjemnym zaskoczeniem.
Manewry Zapad zawsze wywoływały w Polsce zainteresowanie i obawę. Ze strony MON zapewne usłyszymy, że w porównaniu z sytuacją sprzed czterech lat Wojsko Polskie jest liczniejsze (to prawda) i zyskało przynajmniej zalążek nowej dywizji na wschodzie kraju (to też fakt). W praktyce nasze zdolności, jeśli chodzi o odparcie jakiegokolwiek ataku ze Wschodu, zwiększyły się bardzo nieznacznie, a praktycznie wcale, jeśli chodzi o zdolności wykrywania tego, co się za granicą dzieje. To, że Rosjanie od ostatniego Zapadu też nie dokonali jakiegoś gigantycznego skoku, nie powinno nas uspokajać, bo mamy więcej do nadrobienia. Rosjanie mogą w jakiś sposób chcieć przetestować naszą czujność i wyposażenie. Warto utrzymywać podwyższoną gotowość, ale nerwy mieć na wodzy.
Czytaj też: Jak poradziecki sprzęt Polaków trafił do NATO