Złośliwi mówią o nich kameleony. A cała rzecz, jak się wydaje, należy do gatunku kuriozów. Z pewnością są takie przypadki, warto jednak patrzeć na sprawę jak na zwiastun lub znak społecznej zmiany.
Oto 42 tys. (!) kandydatów tuż przed listopadowymi wyborami lokalnymi w Brazylii postanowiło zmienić… przynależność rasową. To aż jedna czwarta ubiegających się o reelekcję. Od 2014 r. prawo wyborcze tego kraju obliguje kandydatów do deklarowania przynależności rasowej. Można być białym (branco), czarnym (negro), brązowym (pardo), czyli rasy mieszanej – w Brazylii znaczy to zazwyczaj posiadanie afrykańskich przodków, rzadziej rdzennych mieszkańców Ameryki Południowej; można też zadeklarować się jako autochton lub żółty (Azjata).
Ale czy można być za każdym razem kimś innym? I to w obszarze tożsamości, której przecież człowiek raczej nie wybiera? W Brazylii można. Amerykańska kultura popularna przynosi czasem obrazy bohaterów kina, którzy próbują się „wybielać”. Zabiegają, by w przesyconym rasistowskimi uprzedzeniami społeczeństwie postrzegano ich jeśli nie jako białych, to chociaż mniej czarnoskórych. Brazylijski kameleon polityczny działa inaczej: staje się to jaśniejszy, to znów ciemniejszy – zależy od okoliczności.
Największy odsetek wśród tych politycznych kameleonów stanowią ci, którzy z białych stali się brązowi – 36 proc. Z kolei 30 proc. to brązowi, którzy zdecydowali się „wybielić”; 22 proc. to czarni, którzy określili się teraz jako brązowi lub brązowi jako czarni. Po raz pierwszy w historii liczba kandydatów mających afrykańskie korzenie przewyższyła minimalnie liczbę kandydatów określających się jako biali.
Po co jednak w ogóle rozmawiać o rasie, podkreślać rasę czy zmieniać rasę w kraju, który od dziesięcioleci szczyci się tym, że jest „demokracją rasową”?