Amerykańska demokracja trzyma się jednak mocno. W poniedziałek Kolegium Elektorskie zatwierdziło zwycięstwo Joego Bidena. Mimo presji fanatycznych zwolenników Donalda Trumpa w sześciu stanach, w których zakwestionowali oni wynik wyborów 3 listopada – Arizonie, Nevadzie, Georgii, Wisconsin, Michigan i Pensylwanii – twierdząc, że zostały sfałszowane, elektorzy głosowali zgodnie z wolą mieszkańców. A większość poparła kandydata Partii Demokratycznej. Republikańscy przedstawiciele tamtejszych władz – gubernatorzy, sekretarze stanu, szefowie komisji wyborczych – postąpili według ustalonych reguł prawa, ignorując naciski trumpistów. Zasługują na brawa wszystkich, którym nieobojętna jest kondycja Ameryki.
Elektorzy wiedzieli, że świat patrzy
Głosowanie w Kolegium Elektorskim w połowie grudnia nikogo dotąd specjalnie nie obchodziło, bo było czystą formalnością. Czasy mamy jednak niezwykłe. Tym razem procedury – czyli głosowanie w poszczególnych stanach przez wybranych tam elektorów – obserwowano w napięciu; telewizja CNN obsługiwała je od rana do wieczora. Kulminacyjnym momentem było głosowanie w Kalifornii, po którym Biden przekroczył sakramentalny próg 270 głosów elektorskich, a ostatecznie zdobył ich 306, oddając Trumpowi 232. Wygląda więc na to, że wszystkich 538 elektorów głosowało jak należy, żaden nie okazał się „niewierny”, czyli nie głosował wbrew regule, że musi poprzeć zwycięzcę wyborów w stanie. Takie incydenty zdarzały się w przeszłości, ale nigdy nie zmieniły pierwotnego wyniku. Tym razem wszyscy zachowali się zgodnie z prawem – być może dlatego, że świat patrzył.
Decyzja Kolegium Elektorskiego skłoniła lidera republikańskiej większości w Senacie Mitcha McConnella, który odmawiał dotychczas uznania wygranej Bidena, do ogłoszenia, że zwycięzca jest jednak prezydentem elektem. Pogratulował mu i przyszłej wiceprezydentce Kamali Harris. Czyżby się zrehabilitował? Niezupełnie, bo z gratulacjami dla Bidena uprzedził go nawet... Władimir Putin! Swoje uznanie rzeczywistości senator okrasił w dodatku komplementami pod adresem Trumpa. Co całkiem zrozumiałe, jako że prezydenta wielbią wciąż miliony wyborców Partii Republikańskiej (GOP).
Kruchy front solidarności z Trumpem
Oświadczenie McConnella, który przez półtora miesiąca twierdził, że należy pozwolić Trumpowi na wyczerpanie wszystkich legalnych środków kontestacji porażki, może się okazać przełomem i uruchomić lawinę podobnych deklaracji z ust kolejnych prominentnych polityków GOP. Jeszcze przed jego wystąpieniem we wtorek dwaj inni republikańscy senatorowie – Roy Blunt i Mike Braun, którzy poprzednio milczeli – oświadczyli, że Biden jest prezydentem elektem, „trzeba odłożyć na bok politykę i szanować konstytucyjny proces”. Doniesiono, że sekretarz stanu Mike Pompeo ma się wreszcie spotkać ze swoim sukcesorem Tonym Blinkenem. Kruszy się także coraz bardziej front solidarności z Trumpem w telewizji Fox News – po decyzji elektorów do jej uznania wezwał m.in. popularny i do niedawna popierający prezydenta Geraldo Rivera.
Nie ma to tylko ceremonialnego znaczenia. Chociaż Trump przegrał ponad 50 pozwów o wynik wyborów i nawet zdominowany przez prawicę Sąd Najwyższy, z trzema nominowanymi przez niego sędziami w składzie, odrzucił jego protest, to wciąż twierdzi, że jest zwycięzcą. Co jeszcze ważniejsze, jego rojenia podziela 70 proc. wyborców GOP, a ponad stu republikańskich członków Izby Reprezentantów ogłosiło niedawno, że nie uznaje przegranej prezydenta. Zapowiadają, że postarają się odwrócić wyrok Kolegium Elektorskiego na sesji 6 stycznia, kiedy zgodnie z konstytucją Kongres ma ów wyrok zatwierdzić.
Czytaj też: Donald Trump ułaskawi bliskich i siebie samego?
„Zamach stanu” się nie powiódł
Przygotowaniem do tego były akcje fanów Trumpa w poniedziałek w sześciu wspomnianych stanach, gdzie urządzili „alternatywne” głosowania z udziałem elektorów republikańskich (we wszystkich stanach obie partie wybierają bowiem swoje pule elektorów i po wyborach, zależnie od ich rezultatu, głosuje pula z partii w danym stanie zwycięskiej). W niektórych stanach przedstawili sfałszowane dokumenty, w innych, np. w Michigan, dobijali się do drzwi legislatury, domagając się udziału w głosowaniu. Nie zostali wpuszczeni, co potwierdza, że w Ameryce państwo funkcjonuje.
Eksperci są zgodni, że usiłowania republikańskich ultrasów, sprowadzające się do swoistego zamachu stanu, bo tak należy nazwać próby unieważnienia decyzji Amerykanów wyrażonej w demokratycznych wyborach, nie mają szans powodzenia. Inicjatorzy tych haniebnych działań, zachęcani przez Trumpa, który chce upodobnić swój kraj do Białorusi, doskonale o tym wiedzą, ale chodzi im o coś innego. Celem jest utrwalenie przekonania milionów ich ogłupiałych rodaków, że prezydent jest ofiarą spisku oszustów z Partii Demokratycznej i jej sponsorów – z George′em Sorosem, Jeffem Bezosem i Markiem Zuckerbergiem na czele, którzy zmanipulowali opinię publiczną, a gdy to nie wystarczało, sfałszowali wybory. A skoro jest ofiarą, to trzeba go pomścić. A przynajmniej umocnić przekonanie o nieprawomocności prezydentury Bidena.
Trumpiści wciąż igrają z ogniem
Oszołomów z Proud Boys, którzy w sobotę w Waszyngtonie demonstrowali poparcie dla Trumpa i wdali się w bójki z działaczami Black Lives Matter i antify, przekonywać nie trzeba. W starciach kilkanaście osób zostało rannych, niektóre ciężko. W manifestacjach w ostatnich dniach uczestniczył były doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego Michael Flynn, który wezwał go niedawno do wprowadzenia stanu wojennego. W wielu stanach, jak Michigan, prawicowe bojówki paradują po ulicach z bronią.
Ultrakonserwatywny trumpista z Fox News, prawnik Lin Wood wezwał, aby w oczekiwaniu na prezydenturę Bidena „gromadzić środki z drugiej poprawki (do konstytucji)”. To eufemizm oznaczający: zbrójmy się. Można to uznać za replikę na apele prezydenta elekta o pojednanie ponad podziałami. Trump i jego akolici nie przestają igrać z ogniem. W poniedziałek 14 grudnia demokracja wygrała bitwę, ale wojna nie jest jeszcze zakończona.
Czytaj też: Melania chętnie opuści Biały Dom. Jaką była First Lady?