Oglądając niedawne telewizyjne relacje z Białego Domu, można było zauważyć, jak zmieniła się żona Donalda Trumpa Melania. Towarzysząc prezydentowi, ukazywała przedtem światu na ogół kamienną, z pozoru obojętną twarz, jakby spiętą rygorami oficjalnej etykiety. Po przegranych przez męża wyborach pierwsza dama wygląda na kogoś, kto promienieje ze szczęścia – jest rozluźniona i uśmiechnięta. Trudno o większy kontrast z pochmurnym Trumpem, wygłaszającym tyrady o tym, jak „ukradziono” mu zwycięstwo, i atakującym wszystkich, którzy ośmielają się to kwestionować.
Kiedy prezydent nie zaprzestaje groteskowych prób odwrócenia wyniku wyborów, jego żona pakuje walizki, przygotowując się do przeprowadzki. Jak powiedział telewizji CNN anonimowy informator z East Wing, czyli wschodniej, prywatnej części prezydenckiej rezydencji, „Melania chce już wracać do domu”. Nie jest do końca jasne, co dokładnie First Lady uważa za dom, tzn. czy planuje powrót do apartamentu w Trump Tower w Nowym Jorku, czy do posiadłości Trumpa w Mar-a-Lago na Florydzie, ale na pewno z utęsknieniem oczekuje chwili, kiedy opuści Biały Dom. Podobno przeraziła ją zapowiedź Donalda, że może ubiegać się o prezydenturę za cztery lata, co oznaczałoby perspektywę ponownego zamieszkania na 1600 Pennsylvania Avenue.
Czytaj też: Samotna podróż Melanii Trump do Afryki
Melania ściąga od Michele
Wszystko wskazuje na to, że żona prezydenta nie czuła się tam jak szczęśliwa królowa z bajki opowiadanej dzieciom w filmowym „Kazachstanie”, komedii Sachy Barona Cohena o Boracie. Melania Trump, z domu Knaus, była tradycyjną pierwszą damą, której rola ogranicza się do asystowania mężowi w podróżach i działalności charytatywnej. Jak jej poprzedniczki wprowadziła zmiany w wystroju wnętrz Białego Domu, a zwłaszcza w jego ogrodzie, gdzie zbudowała „Pawilon Tenisowy”, neoklasycystyczną budowlę z kortem do gry. Ponieważ luksusowy pawilon ukończono jesienią – w okresie szczytowego nasilenia pandemii – piękną Melanię z jej brakiem wyczucia, co i kiedy wypada, porównano do Marii Antoniny, królowej, która radziła głodnym poddanym, aby jedli ciastka.
Potknięcia takie zdarzały się jej od samego początku. W przemówieniu Melanii na konwencji republikanów w 2016 r., kiedy nominowano Trumpa na kandydata do Białego Domu, znalazły się zdania żywcem ściągnięte z mów Michele Obamy. Odwiedzając na granicy z Meksykiem obóz dla dzieci nielegalnych imigrantów, First Lady wystąpiła w żakiecie z napisem „I really don′t care, do u?” (Nic mnie to nie obchodzi, a ciebie?). Zapytana, co to miało oznaczać, odpowiedziała, że chciała „dopiec lewicowym mediom”. Innym razem nagrano jej rozmowę na temat przygotowań do świąt – zniecierpliwiona wyznała, że ma Boże Narodzenie w nosie (albo gorzej, zależnie od tego, jak przetłumaczymy: „I give a fuck about Christmas”). A w tweecie w niedawną rocznicę Pearl Harbor, chcąc uczcić pamięć marynarzy poległych w wyniku japońskiego ataku, pomyliła daty.
Czytaj też: Kruche ego syna despoty. Bratanica diagnozuje Trumpa
Życie bez Donalda
Na początku prezydentury Trumpa Melania nie wprowadziła się razem z nim do Białego Domu, została w Nowym Jorku. Oficjalnie wyjaśniano to potrzebą opieki nad synem Baronem, który uczył się w tamtejszej szkole. W rzeczywistości kilkumiesięczną zwłokę spowodowały negocjacje nad umową przedmałżeńską, w których walczyła o jak najlepsze warunki na wypadek rozwodu. Potem kilkakrotnie kamery uchwyciły, jak wyrywa dłoń z uścisku męża albo mu umyka, nie pozwalając jej złapać. Trumpowi nie bardzo udało się stworzyć pozorów szczęśliwego małżeństwa, jak przystoi pierwszej parze Ameryki.
Awersję Melanii do spełniania podyktowanych etykietą formalnych obowiązków pierwszej damy można najpewniej wytłumaczyć częściowo jej imigranckim, europejskim backgroundem. Niewykluczone, że nie bawią jej po prostu dworskie obyczaje imperialnego Białego Domu. Ceni sobie prywatność. Ale związane z rolą formalizmy byłyby chyba łatwiejsze do zniesienia, gdyby nie miała za męża kogoś, kto zdradzał ją z gwiazdami porno i jest potępiany za notoryczne kłamstwa, egoizm i mściwość.
Według kolejnego przecieku z 1600 Pennsylvania Avenue Melania chciała założyć własne biuro, w którym kontynuowałaby inicjatywy rozpoczęte w Białym Domu, i wypytywała, czy jako byłej First Lady należą się jej jakieś benefity z budżetu państwa. Czyżby nabierała coraz większej ochoty, aby ułożyć sobie życie samodzielnie, bez Donalda?
Czytaj też: Melania, Donald i cyberchamstwo