Choć 45. prezydent USA nie uznał swojej porażki w wyścigu o reelekcję, ostatnie działania jego administracji dowodzą, że wykorzysta czas na pospieszne realizacje swoich polityczno-biznesowych planów. A przede wszystkim zadba o interesy korporacji i wielkiego biznesu, które zawsze były mu drogie.
Nigdy nie ukrywał, że blisko mu zwłaszcza do przemysłu wydobywczego – jedną z jego pierwszych kadrowych decyzji było powołanie na stanowisko sekretarza stanu Rexa Tillersona, wieloletniego szefa koncernu paliwowego Exxon Mobile. Trump też niespecjalnie przejmuje się środowiskiem, uważając je najwyżej za niewykorzystaną przestrzeń inwestycyjną. Pierwszym szefem EPA, federalnej agencji ochrony środowiska, był Scott Pruit, prawnik, który w ostatnich latach przyjął od lobby wydobywczego ponad ćwierć miliona dolarów w kampanijnych datkach.
Największy obszar chroniony w USA
Chęć sprzyjania nafciarzom i ekologiczny sceptycyzm spotkały się właśnie w jednym miejscu. Biały Dom na początku tygodnia „wezwał na nominacje” chętnych do podjęcia działalności wydobywczej na Alasce. Dokładniej rzecz ujmując: na terenie obejmującego 7,4 mln ha rezerwatu dzikiej przyrody, którego spora część rozciąga się wzdłuż amerykańskiego wybrzeża Oceanu Arktycznego. To największy obszar chroniony w USA, dotychczas praktycznie nietknięty przez wielki przemysł. Trump chce to zmienić i są szanse, że uda mu się jeszcze przed końcem kadencji.
„Wezwanie na nominacje” to zaproszenie podmiotów prywatnych do wskazywania obszarów, na których chciałyby prowadzić odwierty. Już wiadomo, że największym zainteresowaniem będą się cieszyć obszary nadmorskie, najlepiej dotąd zbadane pod kątem bogactw naturalnych. Zajmują ok. 10 proc. powierzchni rezerwatu, a mają fundamentalne znaczenie dla tamtejszego ekosystemu. To wzdłuż wybrzeża migrują renifery tundrowe, w Polsce znane jako karibu, istotne dla diety i przetrwania rdzennych plemion. Znajdują się tu też siedliska wielu zagrożonych gatunków ptaków i niedźwiedzi polarnych.
Czytaj też: Połowę Ziemi powinniśmy zamienić w rezerwat
Byle zdążyć przed końcem kadencji
Dla Białego Domu przesłanki ekologiczne nie są jednak ważne. Firmy mają 30 dni na składanie wniosków: do 17 grudnia rząd zbierze oferty, potem ruszy sprzedaż koncesji. Ta faza z reguły trwa miesiącami, a w tym przypadku może się skrócić do jednego. Tak aby zdążyć przed 20 stycznia, gdy Trump i jego ekipa będą przekazywać władzę.
O otwarciu Alaski dla koncernów wydobywczych mówiło się od 2017 r. Prezydent i jego republikańscy akolici z Senatu rozpoczęli wówczas zdejmowanie osłon prawnych, które na północ kraju nakładały kolejne administracje. Obszar wybrzeża Oceanu Arktycznego jest chroniony od ponad 40 lat, a rezerwatu bronili politycy obu partii. Wiele firm naftowych długo opierało się pokusie lobbowania na rzecz przejęcia alaskańskich złóż, bojąc się kosztów wizerunkowych. Wejście na nietknięte ziemie groziłoby kryzysem, a kolejne administracje rządowe mogłyby dochodzić odszkodowań za zniszczenie środowiska.
Gwich’in, jedno z plemion, podniosło już alarm. Liczba jego członków nie przekracza pół tysiąca, a językowi i kulturze grozi wymarcie. Gwich’in są pod ochroną rządu federalnego, a ich dziedzictwo to część dziedzictwa Ameryki. To wszystko okaże się jednak nieistotne, gdy na północ wejdą wielkie maszyny wydobywcze. Odcięci od szlaków komunikacyjnych, pozbawieni dostępu do łowisk i obszarów do polowań Gwich’in i sąsiednie plemiona mogą przestać istnieć. I niewielkim pocieszeniem dla nich będzie, że nawet jeśli Biały Dom sprzeda koncesje odpowiednio szybko, pierwsze baryłki napełnią się ropą za osiem–dziesięć lat (bo tyle to trwa).
Czytaj też: Jak polityków przekonać do ocieplenia?
Trump miękko wyląduje?
To kolejna odsłona antyekologicznej polityki Trumpa. Od początku kadencji anulował 84 akty prawne dotyczące środowiska naturalnego. Wiele z nich dotyczyło tego co na Alasce – zdjęcia federalnej ochrony dla obszarów, na których przemysł i biznes mogą teraz bez większych problemów działać komercyjnie. Kolejne 20 ustaw jest w fazie demontażu. Niewykluczone, że odchodzący prezydent zdąży je skasować lub przynajmniej przyciąć, zanim opuści Biały Dom.
Joe Biden i jego administracja będzie zapewne próbował to wszystko odkręcić. Nawet jeśli jednak demokratom uda się przejąć kontrolę nad całym Kongresem (o czym zdecyduje styczniowa dogrywka w senackich wyborach w Georgii), łatwo nie będzie. Żeby Biden mógł anulować sprzedaż koncesji, przyszły departament sprawiedliwości musiałby znaleźć luki formalne w rozpoczętym właśnie procesie. To z kolei otwiera drogę do odwołań dla koncernów naftowych, a zatem do niekończącego się ping-ponga z ewentualnym finałem w Sądzie Najwyższym. Tak skomplikowana i rozległa batalia trwałaby latami, bez gwarancji na pozytywne rozstrzygnięcie.
W ten sposób Trump próbuje zapewnić sobie relatywnie miękkie lądowanie po odejściu z Białego Domu. Pozbawiony ochrony, jaką daje prezydentura, będzie pewnie uczestnikiem kilkunastu spraw na poziomie sądów federalnych. Wyrok skazujący jest jak najbardziej realny: jeśli nie z powodu nadużyć władzy, to słynnych już na cały świat oszustw podatkowych. Pomoc wielkich korporacji może się wtedy bardzo przydać. Zwłaszcza komuś, kto tak jak Trump pod otoczką miliardera balansuje na krawędzi bankructwa.
Czytaj też: Jak zatrzymać katastrofę klimatyczną