Wyjątkowy maraton liczenia głosów w USA połączony z postawą Trumpa sprawił, że szef Rady Europejskiej Charles Michel postanowił skoordynować europejskie gratulacje z Angelą Merkel, Emmanuelem Macronem i innymi unijnymi przywódcami. I choć Trump nie uznał swojej przegranej, ustalono, że Europejczycy będą od ok. godz. 19 w sobotę gratulować Joemu Bidenowi. Do godz. 20 w mediach społecznościowych pojawiły się takie głosy od premierów i prezydentów 25 z 27 krajów UE, szefów instytucji i NATO.
Milczał natomiast Viktor Orbán, a słoweński premier Janez Janša podważał przegraną Trumpa (w czwartek pochopnie gratulował mu wygranej). Sam Michel wskazał – trochę podobnie do Andrzeja Dudy – na wstępny charakter wyniku i amerykańskie procedury jego „certyfikacji”.
Czytaj też: Biden wyciąga rękę do wyborców Trumpa
Trump nieprzewidywalny, Biden europejski
Porażka Trumpa to koniec prezydentury kapryśnej, nieprzewidywalnej, zaskakującej nagłym ogłaszaniem nieskonsultowanych decyzji (np. w sprawie redukcji wojsk USA w Niemczech lub wyjścia z układu rozbrojeniowego INF). To także koniec rządów jedynego dotąd prezydenta USA, który pragnął końca Unii Europejskiej. I choć Europa jako wielki polityczno-gospodarczy blok współtworzący światowy porządek była po części zamysłem Ameryki (twórcy i beneficjenta tego porządku), zdaniem Trumpa – to jego mocno zakorzenione poglądy jeszcze sprzed prezydentury – erozja UE ułatwiłaby Stanom dwustronne i korzystniejsze układy z krajami Europy wciąganymi swobodnie w swoje globalne rozgrywki (np. z Chinami). Biden był wiceprezydentem za czasów Baracka Obamy, który otwarcie namawiał Brytyjczyków do odrzucenia brexitu w 2016 r. Z kolei Trump w pierwszym telefonie do Donalda Tuska, ówczesnego szefa Rady Europejskiej, na poważnie dopytywał, który kraj opuści Unię po Brytyjczykach.
Czytaj też: Jakiej Ameryki chce Biden
Prezydent Biden. Co to oznacza dla Polski
Mocne więzy bezpieczeństwa Polski i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej z USA nie zmienią się z nadejściem Bidena, ale z punktu widzenia Brukseli znika ryzyko, że Waszyngton – tego się obawiano po reelekcji Trumpa – będzie mocno wykorzystywać dwustronne sojusze m.in. z Polską do rozbijania od środka spójności UE, zwłaszcza w polityce gospodarczej, klimatycznej czy w kwestiach cyfrowych (unijna polityka zagraniczna i bez Trumpa nie jest zbyt skonsolidowana). Odejście Trumpa to koniec ideologicznego wsparcia dla populistów, piewców „demokracji nieliberalnej”, krytyków „mainstreamu”. Możliwe, że za Bidena w relacjach z Polską odżyje – dopiero okaże się, jak mocno – temat wspólnoty wartości opartej m.in. na praworządności.
Szkopuł w tym, że Ameryka już na dobre pozostanie w oczach wielu Europejczyków krajem, w którym wybory mógł wygrać polityk pokroju Trumpa, a drugą kadencję przegrał po długiej i bardzo wyrównanej walce. Europa nie może więc zakładać, że Trump to wyłącznie czteroletni i jednorazowy incydent. Zapewne trudno byłoby w Białym Domu o powtórkę z prezydenta tak „barwnego”. Ale bardzo nośne okazały się w USA hasła protekcjonizmu, wrogości wobec wielostronnych zobowiązań międzynarodowych, „transakcyjnych” relacji z sojusznikami („płaćcie za ochronę USA”). Czy nie zwyciężą w wyścigu do Białego Domu za 4, 8, 12 lat?
Czytaj też: Ameryka głosuje po swojemu
Europa–USA–Chiny
Biden chce wrócić do paryskiego porozumienia klimatycznego i ścisłej współpracy z Europą w organizacjach międzynarodowych (WHO, WTO), ale zapewne będzie naciskać, by brała większą odpowiedzialność za swoje bezpieczeństwo i stabilność w bezpośrednim sąsiedztwie. Byłaby to kontynuacja polityki jego poprzedników, choć raczej w stylu Obamy niż Trumpa. Nie skończy się też coraz mocniejsze kierowanie uwagi USA na rywalizację z Chinami.
Unia na razie nie potrafi znaleźć sobie miejsca między Ameryką, z którą łączą ją wartości i sojusze, a Chinami, z którymi nie chce pełnej konfrontacji gospodarczej. Bruksela mówi od paru lat otwarcie, że nie może stać się „przypadkową ofiarą” sporu USA–Chiny. O ile Trump nie zważał na te głosy i interesy Europy w rozgrywkach z Pekinem, o tyle okaże się, jak relacje USA–UE–Chiny ukształtują się za Bidena. Unia ma nadzieję, że nowa amerykańska administracja będzie skłonna przynajmniej do rzetelnych konsultacji.
Prezydentura Bidena na pewno bardzo uspokoi relacje transatlantyckie, ale nie zakończy europejskich sporów, jak przygotować się na świat, w którym Ameryka będzie coraz bardziej osłabiać – stopniowo lub gwałtownie w razie pojawienia się „nowego Trumpa” – swoje zaangażowanie na Starym Kontynencie. Macron twardo promuje pomysły „autonomii strategicznej” Europy, które nie budzą żadnego entuzjazmu w Niemczech, oglądających się z nostalgią na dawny model stosunków europejskiego Zachodu z Ameryką.
Tyle że Waszyngton wyraźnie odwracał się od tego modelu już za Obamy. Ta dyskusja to także wielkie wyzwanie dla Polski czy krajów nadbałtyckich, które m.in. z racji sąsiedztwa Rosji boją się „autonomii strategicznej” i trzymają się nadziei, że USA jeszcze długo pozostaną w Europie „po staremu”.
Czytaj też: Kamala Harris. Wiceprezydentka, jakiej nie było