Kiedy w poniedziałek premier Giuseppe Conte ogłaszał nowy dekret o ograniczeniach w życiu społecznym, nie brzmiał zbyt pewnie. Choć przekonywał, że „nie ma dylematu między zdrowiem obywateli a ochroną gospodarki”, wyglądał, jakby stał właśnie przed takim wyborem. Kilka dni wcześniej ogłosił, że lokale gastronomiczne muszą zamykać się do godz. 18, później mogą sprzedawać na wynos. Po 18 niedozwolone jest też jedzenie i picie w miejscach publicznych.
Conte wypycha obywateli z kawiarń i restauracji z powrotem do domów. W środę 4 listopada liczba nowych przypadków zakażeń przekroczyła 30 tys. po raz trzeci od wybuchu zarazy we Włoszech – i po raz trzeci w ciągu ostatnich sześciu dni. Łączna liczba chorych wynosi 790 tys., zmarło ponad 39 tys. osób. Obie statystyki niepokoją. Choć wciąż daleko do sytuacji z marca i kwietnia, kiedy dziennie do listy ofiar dopisywano ok. 900 osób (teraz 200–350), to krzywa szybko idzie w górę. Według danych obrony cywilnej statystyka śmierci z powodu covid-19 wzrosła o 273 proc. w dwa tygodnie.
Stop „dyktaturze sanitarnej”
Mimo złych wieści i traumy po pierwszej fazie pandemii Włosi nie chcą się tak łatwo podporządkować restrykcjom. Na wojnę z rządem Contego poszła radykalna prawica. W Neapolu liderzy Forza Nuova, skrajnego ugrupowania zahaczającego o neofaszyzm, znanego z gościnnych występów na polskim Marszu Niepodległości, zorganizowali serię demonstracji przeciwko – jak to określili – „dyktaturze sanitarnej”.
Stolica Kampanii przez ostatnie dni zgromadziła całą plejadę skrajnie prawicowych przeciwników rządu. 23 października radykałowie wykorzystali protest restauratorów – w tłum wmieszali się prowokatorzy, doszło do starć z policją. Trzy dni później służby porządkowe znów musiały interweniować; tym razem demonstrowali razem Forza Nuova, otwarcie neofaszystowska i negująca wartości demokratyczne Casapound, a według prokuratury także członkowie Camorry, największego tutaj syndykatu kryminalnego.
Punktem zapalnym były decyzje Vincenzo De Luci, lewicowego szefa władz Kampanii. Niejako antycypując decyzje rządu centralnego, De Luca wprowadził lockdown w regionie już 23 października. Między godz. 23 a 5 rano obowiązuje godzina policyjna, nie wolno bez uzasadnionego powodu przemieszczać się między prowincjami. Do 14 listopada w domach pozostaną też uczniowie.
Odizolowanie Kampanii od reszty kraju oznacza kolejne tygodnie strat dla lokalnej gospodarki. Do restauratorów i prawicowców przyłączyli się m.in. taksówkarze, właściciele pensjonatów i hoteli. W ubiegły weekend demonstrowali w jednym szeregu, wzmocnieni związkami zawodowymi i organizacjami bezrobotnych. Podobne protesty odbyły się w Mediolanie i Bolonii, w Rzymie działacze Casapound i Forza Nuova znów starli się z policją. I na tym zapewne nie koniec. W najbliższych dniach odbędą się protesty pod znakiem niezgody na drugi lockdown. Zapowiada je Giorgia Meloni, liderka Braci Włoskich, najsilniejszej teraz partii ultraprawicowej w kraju.
Czytaj też: Świat zalewa nowa fala pandemii. Dlaczego omija Chiny?
Niespokojnie na hiszpańskich ulicach
Niespokojnie jest też w Hiszpanii, gdzie napięta atmosfera między samorządowcami i rządem utrzymuje się od kilku tygodni. Premier Pedro Sánchez wszedł w zwarcie z kierującymi prowincją stołeczną i samym Madrytem politykami Partii Ludowej, kiedy zdecydował się na blokadę sanitarną miasta. Sytuację pogorszył stan wyjątkowy, który ma trwać aż pół roku. Protesty przerodziły się w weekend w regularne zamieszki. W ubiegłą sobotę aresztowano 32 osoby, 12 zostało rannych. Demonstracje, w których służby porządkowe musiały użyć siły, odbyły się w Barcelonie, Maladze, Valencii i Vitorii, przeciągając się do poniedziałku. Przy okazji plądrowano sklepy i niszczono samochody.
W Madrycie powstały nawet prowizoryczne blokady ulic, zbudowane z podpalanych opon. Jak to bywa przy okazji protestów w pandemii do demonstrujących podłączyli się koronasceptycy, wzywający do bojkotu maseczek i godziny policyjnej. Sytuację utrudnia jeszcze kryzys w służbie zdrowia; znów część lekarzy odeszło od łóżek w geście sprzeciwu wobec złych warunków pracy i braku dialogu z rządem. Jak zapowiadają związki zawodowe, ich protesty mają się odbywać regularnie być może nawet do końca stanu wyjątkowego.
Czytaj też: Isabel Díaz Ayuso – antycovidowa prezydent Madrytu
Głód i koronawirus
Wiosną w Hiszpanii i we Włoszech pandemia siała największe spustoszenie, kraje zamieniały się miejscami w rankingach zakażonych i zgonów, przełamując kolejne psychologiczne bariery. Latem postawiły wszystko na jedną kartę, odmrażając się relatywnie szybko, by zdążyć przed sezonem turystycznym.
I choć o pojawienie się drugiej fali ciężko winić rządy Sáncheza i Contego – w końcu walczy z nią w mniejszym lub większym stopniu cała Europa – to widać, że obaj przecenili chyba tolerancję obywateli dla kolejnych ograniczeń. Na południu Europy, wbrew słowom premiera Włoch, strach przed śmiercią z głodu faktycznie wydaje się większy niż lęk przed koronawirusem.
Czytaj też: Druga fala pandemii jest już w całej Hiszpanii