Wyborom powszechnym w Nowej Zelandii, w których pewnie zwyciężyła liberalna Partia Pracy popularnej premier Jacindy Ardern, towarzyszyły referenda. Jedno dotyczyło przyjętego przez parlament przed rokiem prawa o wyborze sposobu zakończenia życia, jak je określono w ustawie (opowiedziała się za nim też sama Ardern). Teraz nowe prawo uzyskało akceptację 65,2 proc. głosujących i wejdzie w życie pod koniec przyszłego roku. Temat wspomagania śmierci osób terminalnie chorych obecny jest w Nowej Zelandii od 1995 r., były dwa projekty ustaw i dwa referenda – i do tej pory zawsze zwyciężali przeciwnicy. Przy czym zestaw ważkich argumentów obu obozów praktycznie nie zmieniał się i są dobrze znane. Teraz górę wziął obóz prawa do wyboru. Dużą rolę odegrała osobista historia chorej na guza mózgu prawniczki Lecretii Seales, która przez cztery lata domagała się prawa do zadania sobie śmierci i zmarła, nie uzyskawszy sądowej akceptacji. Mąż opisał emocjonalną historię tej walki, książka wywołała wielką debatę.
Obecna ustawa precyzuje 45 warunków, jakie powinny być spełnione; przepisać letalną dawkę leku można osobie pełnoletniej, o rokowaniach nie dłuższych niż pół roku życia, „doznającej nieznośnego bólu”, po decyzji dwóch lekarzy. Podobne rozwiązania obowiązują w Belgii, Luksemburgu, Kanadzie, Kolumbii, w australijskim stanie Wiktoria i czterech stanach USA; w Holandii, gdzie weszła najwcześniej, dotyczy dziś co roku ok. 5 tys. przypadków. Wspomagane samobójstwo jest legalne w Szwajcarii.
W drugim referendum dotyczącym legalizacji rekreacyjnej marihuany zabrakło zwolenników, było ich, wstępnie, 46,1 proc., choć szalę mogą jeszcze przeważyć głosy oddane pocztą z zagranicy.