Biden jest przeciwko Bogu i przeciw broni – straszy wyborców prezydent Trump. Sam pokazuje się z Biblią w ręce na tle kościoła, atakuje gubernatorów, którzy w ramach walki z pandemią zniechęcają wiernych do chodzenia na nabożeństwa, za to chwali się, że uznał Jerozolimę, święte miasto żydów i chrześcijan (nie wspomina, że także muzułmanów), za stolicę Izraela. Wygląda na to, że Trump postawił na religię w walce o drugą kadencję. I chce skonsolidować za sobą amerykańskich chrześcijan i żydów, dyskredytując katolika Bidena i baptystkę Kamalę Harris, kandydatkę na wiceprezydent USA. I to może mu się udać. W najnowszych sondażach ma poparcie aż 83 proc. białych chrześcijan ewangelikalnych (evangelicals), potocznie uważanych za protestanckich fundamentalistów. To nieco więcej niż w wyborach prezydenckich w 2016 r. Trump zabiega też o poparcie katolików. Wystąpił przed kamerami na tle sanktuarium im. Jana Pawła II w Waszyngtonie. Polski papież jest wciąż popularny wśród amerykańskich katolików. Prezydent kreuje się przy tym na obrońcę życia i wolności religijnej, co szczególnie podoba się katolikom niechętnym papieżowi Franciszkowi. Niezły wynik notuje Trump także wśród wyborców pochodzenia żydowskiego, tradycyjnie głosujących raczej na kandydatów Partii Demokratycznej, za to ma wyraźnie słabsze poparcie u czarnoskórych protestantów, lekko spada też poparcie dla Trumpa wśród białych należących do Kościołów protestanckich głównego (tradycyjnego, niefundamentalistycznego) nurtu. Tu i wśród białych katolików Biden ma spore rezerwy.
Więcej o kampanii w tekście Tomasza Zalewskiego: Chora kampania.