Donald Trump podzielił los ponad 7 mln swych rodaków, zarażając się koronawirusem i z wysoką gorączką wylądował w szpitalu. Pękł balon udawanego optymizmu i lekceważenia pandemii przez 74-letniego prezydenta, który od początku demonstracyjnie nie nosił maseczki, ściskał ręce i spotykał się z tłumem swych zwolenników. Narażał przy tym ich zdrowie, jak podczas uroczystości nominacji kandydatki do Sądu Najwyższego w Białym Domu, której kilkuset uczestników siedziało, bez masek, blisko siebie i kiedy prawdopodobnie doszło do masowych infekcji. Zarażeni są najbliżsi doradcy Trumpa, jego osobisty asystent, szef sztabu prezydenckiej kampanii wyborczej, trzej republikańscy senatorowie i kilku dziennikarzy. A mogą jeszcze zachorować agenci Secret Service, bo lecząc się już w szpitalu, prezydent wyjechał z niego samochodem razem z ochroniarzami, aby pozdrowić wiwatujących na ulicy na jego cześć fanów. Lekarze uznali to za wielką lekkomyślność.
Choroba prezydenta na niecały miesiąc przed wyborami zadała poważny cios jego kampanii o reelekcję. W czasie debaty z Joem Bidenem Trump przeszedł samego siebie, przerywając mu i przekrzykując tak napastliwie, że chociaż rywal nie błyszczał, widzowie zapamiętali głównie grubiaństwo prezydenta. Większość Amerykanów, w tym nawet część republikańskich wyborców, przyznała w efekcie zwycięstwo Bidenowi, który prowadzi teraz w sondażach w całym kraju z dwucyfrową przewagą i wyraźną w stanach „swingujących”. Straty miał Trump nadrobić, spotykając się z fanami, aby mobilizować ich do głosowania, ale wiece trzeba było odwołać. Niepewne są też dwie kolejne debaty z Bidenem. Zamiast tego jego sztab wypuścił wyreżyserowane filmiki z prezydentem zapewniającym, że czuje się doskonale, ale pobladłym i wydającym się tłumić kaszel.
Infekcja Trumpa i atak wirusa na elitę władzy w Waszyngtonie ponownie skierował reflektory na pandemię, usuwaną dotąd w cień w propagandowej narracji Białego Domu.