O ewentualnym wprowadzeniu przez Czechy stanu wyjątkowego mówiło się od kilku dni. Kiedy we wtorek analogiczny został ogłoszony w sąsiedniej Słowacji, premier Andrej Babisz informował, że nowe ograniczenia zostaną przyjęte już na środowym, specjalnym posiedzeniu rządu. 30 września potwierdził je na konferencji prasowej czeski minister zdrowia Roman Prymula. Stan wyjątkowy (drugi w czasach pandemii w tym kraju) zacznie obowiązywać od poniedziałku 5 października.
Czechy walczą z koronawirusem
Restrykcje będą mniej drastyczne niż na Słowacji. Inaczej niż wschodni sąsiedzi Czesi nie zdecydowali się zawiesić wszystkich wydarzeń publicznych, w tym imprez sportowych. Na tych ostatnich obecnych jednocześnie może być 130 osób, czyli mecze będą rozgrywane bez kibiców lub przy niewielkiej ich liczbie. Sporty uprawiać można z kolei w grupach do 20 osób (to więcej niż np. w Wielkiej Brytanii, gdzie górna granica wynosi sześć).
Zgromadzenia publiczne w Czechach mogą się odbywać, gdy uczestniczy w nich maksymalnie dziesięć osób w zamkniętym pomieszczeniu lub 20 na otwartej przestrzeni. Limity nie dotyczą spotkań urzędników najwyższego szczebla. Zgodę na spotkania w liczniejszym gronie mogą też uzyskać podmioty prywatne, jeśli uzasadnią, że to niezbędne do ich dalszego funkcjonowania. Od 19 października w ślubach, weselach, pogrzebach itp. będzie mogło brać udział do 30 osób. W kościołach i świątyniach może ich przebywać maksymalnie setka, przy zachowaniu odpowiedniego dystansu społecznego (półtora–dwa metry).
Czesi nie zdecydowali się na razie na zamknięcie basenów, siłowni ani centrów sportowych. Otwarte pozostaną kina, teatry i większość miejsc kultury, z górnym pułapem uczestników ustalonym na 500 osób. Podobnie restauracje – w przeciwieństwie do innych krajów Babisz nie wprowadził drastycznych ograniczeń dotyczących godzin ich otwarcia. Nie mogą tylko sadzać więcej niż sześć osób przy jednym stoliku. Odwołane natomiast będą przedstawienia i koncerty.
Czytaj też: Uwaga! Przyłbice nie chronią przed covid-19
Wysyp zakażeń w Pradze
Stan wyjątkowy wprowadzono na miesiąc, ale niewykluczone, że jeśli sytuacja się pogorszy, zostanie przedłużony. Poprzedni, ogłoszony 12 marca, trwał zresztą znacznie dłużej, niż początkowo zakładano. Zniesiono go ostatecznie dopiero 17 maja, czyli po 66 dniach.
Ograniczenia u naszych południowych sąsiadów mają na razie charakter prewencyjny. Prymula podkreślał, że rządowi chodzi głównie o spłaszczenie krzywej zachorowań i rozłożenie ich w czasie. W przeciwnym razie przeciążeniu może ulec służba zdrowia. Już teraz wielu lekarzy i pracowników personelu medycznego jest na kwarantannie lub przechodzi covid bezobjawowo. Pierwsze problemy z płynnym funkcjonowaniem szpitali pojawiają się w Pradze, gdzie notuje się najwięcej nowych przypadków.
Sytuacja w Czechach pogarsza się już od dłuższego czasu. Fala wirusa uderzyła wraz z końcem okresu urlopowego, a szczyt osiągnęła 17 września, kiedy w ciągu doby potwierdzono 3126 przypadków infekcji. Był to absolutny rekord czeskiej pandemii, wielokrotnie przewyższający statystyki z marca i kwietnia, gdy większość europejskich krajów cierpiała najbardziej. Przez niemal cały wrzesień Czechy pozostawały w ścisłej czołówce kontynentu pod względem przyrostu zachorowań. W ostatnich dniach wydawało się, że wirus wyhamowuje, bo wykresy szły lekko w dół. Szybko jednak odbiły – 30 września nowych chorych było 2932; to trzeci najwyższy dobowy wynik od początku pandemii. Łącznie zachorowały tam już 70 834 osoby, 658 zmarło.
Czytaj też: Jak wirus skakał z kontynentu na kontynent
Czeskie granice pozostają otwarte
Co ważne, Andrej Babisz nie zdecydował się jeszcze zamknąć granic ani wprowadzić ogólnokrajowych ograniczeń w przemieszczaniu się. To się może zmienić, jeśli krzywej zachorowań nie uda się spłaszczyć. Już teraz zamknięto – na razie na dwa tygodnie – szkoły średnie w tych częściach kraju, które z powodu wysokiej liczby infekcji oznaczono jako strefy pomarańczowe i czerwone. Całościowego zawieszenia nauczania stacjonarnego rząd na razie nie przewiduje, zwłaszcza że zakażenia rozkładają się nierównomiernie. Dominują w Pradze i Kraju Śląsko-Morawskim, w wielu rejonach pozostają na relatywnie niskim poziomie.
Tzw. współczynnik R, oznaczający tempo i skalę reprodukcji wirusa, wynosi tam obecnie 1,2, czyli każdy chory zakaża średnio więcej niż jedną osobę. Aby sytuację uznać za relatywnie opanowaną, wskaźnik musi spaść poniżej 1, najlepiej do poziomu 0,5–0,6. Jeśli za naszą południową granicą nie stanie się to w ciągu najbliższego miesiąca, szpitale mogą nie dać sobie rady z napływem pacjentów – ostrzega minister Prymula.
Czytaj też: Prof. Dariusz Wójcik o tym, jak pandemia zmienia świat
Europa myśli o nowych restrykcjach
Sytuacja pogarsza się nie tylko wokół Polski. O nowych restrykcjach bardzo poważnie myśli rząd na Węgrzech. W Wlk. Brytanii trwa walka z czasem; Boris Johnson zachęca wszystkich, którzy mogą, do pracy zdalnej, ogranicza godziny otwarcia pubów i restauracji – bo rządowa rada naukowa nastraszyła go wizją nawet 50 tys. nowych przypadków infekcji dziennie w listopadzie.
Rośnie też krzywa zachorowań we Włoszech; ognisko pojawiło się m.in. w drużynie piłkarskiej CFC Genoa, przez co na nowo wybuchła dyskusja o ewentualnym zawieszeniu rozgrywek.
Walkę z wirusem decentralizuje z kolei Francja, która zamiast ogólnokrajowych ograniczeń decyzje w sprawie reżimu sanitarnego oddaje w ręce samorządowców. Nowe restrykcje obowiązują w Hiszpanii, Chorwacji i Danii. W większości przypadków daleko im jednak do tych z wiosny. Bo choć statystyki zachorowań rosną niemal wszędzie, dziś jest bardzo mało prawdopodobne, by Europa znów stanęła w miejscu i dała się zamknąć w czterech ścianach.
Czytaj też: W Hiszpanii i Francji koronawirus znów przyspieszył