Świat

USA sprzedają „lepsze” i „gorsze” F-35. Jakie trafią do nas?

Kwestia manipulacji zdolnościami sprzedawanego przez USA uzbrojenia jest od dekad tematem spekulacji, podejrzeń, dziennikarskich śledztw i teorii spiskowych. Kwestia manipulacji zdolnościami sprzedawanego przez USA uzbrojenia jest od dekad tematem spekulacji, podejrzeń, dziennikarskich śledztw i teorii spiskowych. Robert Sullivan / Flickr CC BY SA
Amerykanie oficjalnie przyznali, że są w stanie zmieniać parametry samolotów piątej generacji dostarczanych różnym klientom. Rodzi się pytanie, jakiej klasy F-35 dostanie Polska.

Na Bliskim Wschodzie szykuje się zbrojeniowe trzęsienie ziemi. Amerykanie są o krok od sprzedaży Zjednoczonym Emiratom Arabskim najnowocześniejszych samolotów taktycznych: maszyn piątej generacji F-35. Będzie to gamechanger, jeśli chodzi o eksport uzbrojenia z USA do tego zapalnego regionu świata. Do tej pory uprzywilejowaną pozycję w relacjach obronnych ze Stanami miał tam Izrael, a spośród krajów arabskich – Arabia Saudyjska.

Nawet jednak roponośne królestwo, które kupowało od Amerykanów najnowocześniejsze wojskowe „zabawki” za setki miliardów petrodolarów, nie dostało jeszcze F-35. Szczytowe osiągnięcia technologiczne były zarezerwowane dla państwa żydowskiego, które miało w ten sposób uzyskać i utrzymać przewagę technologii militarnej nad zagrażającymi mu sąsiadami. Towarzyszyła temu ścisła współpraca naukowo-techniczna i coroczny zastrzyk gotówki liczony w miliardach dolarów, przeznaczony na rozwój uzbrojenia. Kurs Waszyngtonu zmienia się wraz z nowym politycznym ładem, jaki administracja Donalda Trumpa chce zaprowadzić na Bliskim Wschodzie. Jego elementem jest zapowiadany „deal” z Emiratami. Przy okazji wychodzi na jaw amerykańska zdolność do takiego „zaprogramowania” samolotów, by technologicznie faworyzować Izrael.

Czytaj też: Czy tureckie F-35 ostatecznie trafią do Polski?

Dla kogo „lepsze”, dla kogo „gorsze” F-35

Emiratczycy musieli się poczuć nieswojo, gdy premier Izraela i minister obrony otwarcie i poprzez media zwracali się do swojego najważniejszego sojusznika o obniżenie wartości bojowej samolotów będących przedmiotem zapowiedzianego kontraktu. Sami Izraelczycy użytkują F-35 od kilku lat, byli pierwszymi, którzy wykorzystali je bojowo, a jeśli kontynuują tradycję doposażania amerykańskich platform w swoją technologię – głównie elektronikę i uzbrojenie – można podejrzewać, że ich F-35I Adir (hebr. Mocny) nie mają sobie równych na świecie, być może nawet w USA. Ranga relacji Tel Awiwu z Waszyngtonem, która ma w Ameryce zagwarantowane ponadpartyjne wsparcie, a za prezydentury Trumpa jeszcze wzrosła, sugeruje, że apel o zachowanie zbrojeniowego prymatu Izraela zostanie wysłuchany.

Gdy na rozmowy do Pentagonu pojechał minister obrony Benny Gantz, sekretarz obrony Mark Esper zapewnił go, że Ameryka zrobi wszystko, by utrzymać „jakościową przewagę” państwa żydowskiego nad arabskimi sąsiadami w technologii wojskowej. Emiratczycy musieli się poczuć jeszcze gorzej, choć oficjalnie robią dobrą minę: „oczekujemy, że nasze wymagania dotyczące samolotów F-35 zostaną spełnione”. Siły powietrzne ZEA mają zamiar „przesiąść się na piątą generację maszyn ze znacznie starszych francuskich Mirage-2000. Sami zabiegali o to, by Izrael nie przeciwstawił się zamówieniu, nawet jeśli ceną miałyby być ograniczone względem maksymalnych parametry.

Kwestia manipulacji zdolnościami sprzedawanego przez USA na eksport uzbrojenia jest od dekad tematem spekulacji, podejrzeń, dziennikarskich śledztw i teorii spiskowych. W Polsce była najżywiej debatowana przy okazji zakupu samolotów F-16 niemal 20 lat temu, a więc w innej epoce politycznej i medialnej. Powróciła, gdy pięć lat temu Polska zdecydowała się na zakup systemów antyrakietowych Patriot. Według skrajnych poglądów, rozpowszechnianych głównie na internetowych forach, wyświetlacze F-16 miały czernieć przy zbliżeniu się do granic Rosji, a każde użycie pocisków patriota przeciwko celom ze Wschodu wymagałoby autoryzacji Amerykanów. Ta pierwsza sytuacja ewidentnie nie zachodzi, drugiej nie sposób sprawdzić – nie tylko dlatego, że patrioty jeszcze do nas nie dotarły.

Minimalne zaufanie do urzędników państwa i oficerów wojska każe odsunąć na bok skrajne podejrzenia. Co nie oznacza, że nie istnieją organiczne cechy albo narzucone możliwości pozwalające zmieniać parametry sprzętu sprzedawanego przez USA sojusznikom. Nic to nowego, również ZSRR wysyłał do bratnich armii sprzęt lotniczy czy pancerny o zubożonych cechach bojowych. Postęp technologii sprawia jednak, że obszar ingerencji przesunął się z fizycznych cech konstrukcji do oprogramowania.

Czytaj też: Occasus napada na Polskę. Co robi NATO?

F-35, czyli latający komputer

F-35 to latający komputer i posiadacz kodu źródłowego może z nim zrobić wszystko, co zechce, by ograniczyć niepożądane użycie – mówi Bartosz Głowacki z miesięcznika „Skrzydlata Polska”, od ponad ćwierć wieku śledzący rozwój technologii wielozadaniowych samolotów bojowych. – Na razie to wciąż samolot zagadka i dopiero stopniowo odkrywamy jego zdolności i ograniczenia, w tym te celowo weń wprowadzone. Dotyczą one zarówno samolotów opuszczających zakłady i trafiających do klienta, jak i całego cyklu ich użytkowania. Systemów pokładowych, czujników i radarów, uzbrojenia, obsługi logistycznej. Nie mamy dziś pełni tego obrazu, na pewno nie mamy go w Polsce. W każdym razie jest pewne, że kto ma kody, ten ma władzę.

Ostatnie stwierdzenie Głowackiego jest od dawna oczywistą oczywistością dla inżynierów i informatyków, ale w zderzeniu z aktualną debatą nad sprzedażą F-35 Emiratom każe na nowo spojrzeć na politykę eksportu uzbrojenia USA – a koniec końców również na miejsce takiego odbiorcy jak Polska w hierarchii dostępu do technologii. Nasz MON powtarza – i taki pogląd się upowszechnił – że F-35 same przez się stanowią szczyt technologii wojskowej, a nasze siły powietrzne posiądą możliwości wcześniej niedostępne, awansują do sojuszniczej i światowej elity. Sytuacja zaistniała między Stanami, Izraelem a Emiratami każe poczynić istotne zastrzeżenie: wszystko zależy od tego, jakie naprawdę F-35 dostaniemy.

I nie chodzi przy tym o samą wersję zamówionych maszyn. Z polsko-amerykańskiej umowy wynika, że w 2024 r. siły powietrzne powinny odebrać pierwsze egzemplarze F-35A Block IV, najbardziej zaawansowanej wersji rozwojowej. Amerykanie mają taki system opracowywania nowego uzbrojenia, w którym od pierwszej serii produkcyjnej bardzo szybko następują kolejne aktualizacje, czasem zmiany konstrukcyjne, wynikające z uzupełniania maszyny o kolejne wymagane zdolności lub będące skutkiem zauważonych w trakcie eksploatacji niedoróbek. W efekcie po kilku latach dany typ broni ewoluuje, nabiera dojrzałości, rozwija się w sensie możliwości. Tak działo się z F-16, tak dzieje się z F-35 – w obu przypadkach Polska jest klientem na późniejsze, a zatem doskonalsze wersje myśliwców. Ci, którzy wcześniej dostali F-35, będą je musieli poddać modernizacji, nawet jeśli głównie dotyczyć ona będzie oprogramowania. Tyle że nawet najnowocześniejsza wersja samolotu sama przez się nie gwarantuje pełni możliwości.

Według publikacji amerykańskiej prasy branżowej, podsyconych wiadomościami z Pentagonu, Lockheed Martin na żądanie władz politycznych sprawdza, w jaki sposób F-35 sprzedawane na początek ZEA, a później być może innym państwom arabskim, byłyby łatwiej wykrywalne dla izraelskich radarów. Rozważane mają też być zmiany w konfiguracji radarów pokładowych, kamer obserwacyjnych tworzących dookolne zobrazowanie pola walki czy mocy obliczeniowej komputerów misji. Wygląda na to, że w porozumieniu między Lockheedem i Pentagonem powstaje specyfikacja zubożonej wersji F-35. To, jaki wpływ na nią mają potencjalni klienci, pozostaje zagadką.

Czytaj też: Europa ściga się po F-35. Wszyscy robią to inaczej niż Polska

Indywidualne zdolności bojowe

Sytuacja jest jednak jeszcze bardziej skomplikowana niż relacje rząd USA–zagraniczny klient. Konfiguracja F-35 może być najpewniej różna nie tylko na poziomie całej transzy wysyłanej do odbiorcy. Może się różnić wręcz indywidualnie. Cytowany przez „Skrzydlatą Polskę” Doug Birkey, dyrektor wykonawczy waszyngtońskiego Mitchell Institute for Aerospace Studies, mówił w kontekście oprogramowania: „Kiedy zagraniczni piloci szkolą się w USA, po wejściu do kabiny F-35 wpisują indywidualny kod w interfejsie użytkownika, co powoduje, że każdy lotnik ma do dyspozycji samolot o innych zdolnościach bojowych”. Niestety, poza tym cytatem brak szczegółów, co to konkretnie oznacza.

Z jednej strony dostosowanie oprogramowania misji do wykonywanego zadania to we współczesnych samolotach bojowych nic nowego, ma miejsce też w przypadku F-16. Z drugiej – optymalizacja maszyny pod cechy i możliwości konkretnego pilota to udogodnienie związane z postępem technologicznym. Algorytmy sztucznej inteligencji uczą się naszych zachowań nawet w świecie powszechnie dostępnej elektroniki konsumenckiej, więc indywidualizacja systemów tym bardziej nie powinna zaskakiwać w cyfrowej kabinie supernowoczesnego samolotu wielozadaniowego. Chodzi przecież o to, by pilot – element systemu – mógł jak najlepiej wykonywać swoje zadania, a przynajmniej te, których nie bierze na siebie maszyna. Indywidualizacja oprogramowania daje jednak kolejną możliwość pośredniej ingerencji w system człowiek–maszyna.

A trzeba mieć świadomość, że system F-35 bierze na siebie dużo więcej niż systemy wcześniejsze, jak F-16. Dużo i przeważnie w tonie kontrowersji pisze się i mówi o niemal stałym „wpięciu” maszyn piątej generacji w system logistyczny ALIS (aktualnie zmieniany na bardziej zaawansowany i mniej skomplikowany ODIN), który na bieżąco zbiera informacje o stanie technicznym samolotów, rodzaju zadań, potrzebach w zakresie przeglądów, części zamiennych, materiałów eksploatacyjnych, zużycia uzbrojenia. Dane te ALIS wysyła samoczynnie do zarządzającego logistyką Lockheeda, który z rządem USA ma podpisaną wieloletnią umowę na utrzymanie samolotów na określonym poziomie dostępności i gotowości. W teorii przepływ danych służyć ma polepszeniu obsługi, przyspieszeniu napraw, ułatwieniu przeglądów.

Ale to rozwiązanie, narzucone początkowo przez producenta (Lockheeda) i sprzedawcę (rząd USA), tak bardzo nie spodobało się odbiorcom zagranicznym, że przynajmniej dwa kraje zagroziły w ostatnich latach wycofaniem się z programu F-35. Amerykanie nigdy nie przyznali, o które chodzi, wręcz zaprzeczali doniesieniom DefenseNews o ultimatum. Ale w 2018 r. uruchomili prace nad systemem blokującym na żądanie swobodny przepływ i dostęp do danych. Wdrożyły go już Izrael, Norwegia, Wielka Brytania i Włochy, kolejna ma być Japonia. Przejrzystość danych, z których wyciągnąć można bardzo wiele wniosków, ma nie być całkowita. Bo stwarza kolejną możliwość ograniczenia suwerenności, zwiększenia kontroli nad F-35. Nie mamy oficjalnej wiedzy, czy Polska wystąpiła do USA o dodatkowe gwarancje.

Były dowódca wojsk USA w Europie: Rosja jest groźna

Jakie F-35 dostanie Polska?

Kilka faktów pozwala jednak sądzić, że zamówione przez nas F-35 będą miały pełnię możliwości. Po pierwsze, sprzyja temu trudna sytuacja geopolityczna, skutkująca też bezpośrednim zaangażowaniem USA i obecnością amerykańskich wojsk na wschodniej flance NATO. Polskie F-35 będą ważnym komponentem odstraszania, a w razie konieczności obrony – również przez atak. Scenariusze takie, choć bez użycia maszyn piątej generacji, ćwiczono chociażby na niedawnych manewrach „Astral Knight”. Połączenie trudnej wykrywalności, precyzyjnego uzbrojenia, zaawansowanego radaru i systemów przekazywania danych taktycznych pozwolą nieco wyrównać siły w potencjalnym starciu z silniejszą Rosją. Pozbawianie F-35 dla Polski choć części ich możliwości byłoby sprzeczne nie tylko z naszymi interesami, ale godziłoby w interesy USA i NATO w regionie.

Po drugie, Amerykanie będą tu przez przewidywalny czas i choć raczej nie jest wyobrażalna ich bezpośrednia kontrola nad użyciem F-35 przez Polskę, to będą mieć szeroki dostęp do naszych doktryn, zamiarów i planów operacyjnych. W drodze negocjacji będą więc mogli na nie wpływać, a jeśli uznają je za niekorzystne – zaoferują alternatywę.

Wreszcie Stany wydają się otwarte na oferowanie Polsce najnowocześniejszej techniki bojowej. W latach ubiegłych – uwaga, jeszcze przed dojściem do władzy PiS i Trumpa – USA zgodziły się sprzedać nam jako drugiemu krajowi w Europie supernowoczesne pociski manewrujące JASSM i dostosować do nich oprogramowanie naszych myśliwców F-16. Później wyraziły zgodę, by Polska, równocześnie z wojskami lądowymi USA, wdrażała system dowodzenia obroną powietrzną IBCS. Wreszcie Amerykanie w rekordowo krótkim czasie zaaprobowali nam sprzedaż F-35. Pokazuje to, że status Polski w relacjach obronnych z USA, potwierdzony niedawno podpisaną umową dwustronną, jest wysoki, choć z pewnością ustępuje Izraelowi. Może więc dywagacje o jakości sprzętu przewidzianego dla Polski są bezprzedmiotowe, co nie oznacza, że Amerykanie nie zachowają nad nim jakiejś kontroli.

Czytaj też: Amerykanie inwestują w bomby i nowe pociski

Kiedy dostawa F-35?

A co realnie dzieje się z F-35 dla Polski? Lockheed Martin właśnie otrzymał pierwszy kontrakt z Pentagonu, pokrywający organizację produkcji i wstępne zamówienia materiałów dla transz produkcyjnych 15, 16 i 17 maszyn dla lotnictwa, marynarki wojennej i korpusu piechoty morskiej USA oraz klientów zagranicznych w programie FMS. „Polskie” F-35 miały znaleźć się w zamówieniach rządu USA, począwszy od transzy 16, więc – choć wprost nie mówi o tym komunikat biura zamówień departamentu obrony – można się domyślać, że owi klienci FMS to również nasze siły powietrzne. Kontrakt jest niewielki, w kontekście eksportowym wymienia kwotę 62 mln dol., która pozwoli zaledwie na zorganizowanie produkcji, ale to pierwszy od podpisania umowy w styczniu formalny krok naprzód w realizacji dostaw F-35.

Przedstawiciele producenta zapewniali na wrześniowym briefingu, że są mniej więcej w połowie, jeśli chodzi o rozpisanie produkcyjnego „master planu”, i mimo chwilowego pandemicznego kryzysu program nie powinien doznać opóźnień. Rzecz jasna nie wspominali o żadnych ograniczeniach dotyczących „jakości” samolotów, wręcz przeciwnie, wskazywali, że na prośbę strony polskiej dostarczane naszemu lotnictwu myśliwce będą mogły wykorzystywać dodatkowy typ uzbrojenia: zasobniki szybujące dużego zasięgu JSOW. Według Lockheeda Polska widzi dla nich zastosowanie w zwalczaniu poruszających się celów nawodnych, innymi słowy: rosyjskich okrętów.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną