Od 12 września w Dosze, stolicy Kataru, trwają pierwsze bezpośrednie rozmowy między przedstawicielami państwa afgańskiego a talibami. Doprowadzenie do nich jest sukcesem samym w sobie – wojna trwa już od 19 lat, a więc dłużej niż obie wojny światowe i wojna w Korei razem wzięte. Zabrała ponad 100 tys. ludzkich istnień, w tym ponad 3 tys. żołnierzy zachodniej koalicji, 60 tys. afgańskich mundurowych oraz ok. 40 tys. cywilów, a USA kosztowała ponad 2 bln (!) dol.
Czytaj też: Porozumienie z talibami. Dobry czas dla Waszyngtonu, zły dla Kabulu
Waszyngton się dogadał, teraz Kabul
Wcześniej, w lutym, po wielu miesiącach rozmów administracja Donalda Trumpa podpisała z talibami historyczne porozumienie, na mocy którego zgodziła się na redukcję sił USA w kraju z 12 do 8,6 tys. żołnierzy i całkowite ich wycofanie do połowy maja 2021 r. Waszyngton wymusił też na Kabulu uwolnienie 5 tys. talibskich więźniów, w tym oskarżonych o najpoważniejsze przestępstwa, jak ataki na siły NATO.
W zamian talibowie wypuścili tysiąc więźniów strony rządowej i zgodzili się powstrzymać od ataków na wojska USA. Afgańczycy żyją nadzieją, że wreszcie uda się doprowadzić do wyczekiwanego pokoju, a Amerykanie – że Afganistan, jaki po sobie zostawią, nie będzie próżnią gotową do wypełnienia przez okolicznych dżihadystów.
Teraz czas na porozumienie między afgańskim rządem a talibami. Choć jednak rozmowy w Dosze są historyczne, mało prawdopodobne, że w ciągu najbliższych miesięcy przyniosą przełom. Stronom trudno było porozumieć się nawet co do tego, jakie zagadnienia chcą przedyskutować i w jakiej kolejności. Tymczasem brutalne ataki – zarówno ze strony sił rządowych, jak i talibów – pozostają codziennością Afgańczyków, co kładzie się cieniem na negocjacjach. – Jeden brutalniejszy zamach i cały proces może legnąć w gruzach – mówi jeden z przedstawicieli rządu.
Czytaj też: Trudne jest życie Afganek
Przemoc mimo rozmów
Specjalny wysłannik Unii Europejskiej Roland Kobia powiedział w Dosze, że poziom przemocy w Afganistanie w ciągu ostatnich pięciu tygodni był najwyższy od pięciu lat. W ostatnią sobotę w dystrykcie Chanabad na północy prowincji Kunduz siły rządowe przeprowadziły atak z powietrza na pozycje talibów. Mieszkańcy alarmowali jednak, że w nalocie zginęli cywile, czemu rząd początkowo zaprzeczał, twierdząc, że zabici to 30 bojowników. Wreszcie resort obrony przyznał, że wśród ofiar są cywile, nie podając jednak liczb.
Resort spraw wewnętrznych informuje z kolei, że w ciągu ostatnich dwóch tygodni w atakach talibów zginęło 98 cywilów, a 230 zostało rannych. Dlatego rząd dąży do jak najszybszego ustanowienia długotrwałego zawieszenia broni. „Nic innego nie da nam szans na postępy w rozmowach” – mówił na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ prezydent Aszraf Ghani.
Lecz talibowie są skłonni zrezygnować z terroru dopiero w zamian za konkretne ustępstwa. Ich przedstawiciele oświadczyli, że bez porozumienia politycznego o zawieszeniu broni nie ma mowy. Logika talibów jest prosta: jeśli zgodzą się na nie zbyt szybko, a później negocjacje utkną w martwym punkcie, trudno im będzie ponownie zmobilizować siły i stracą główne narzędzie wywierania wpływu na rzeczywistość.
Czytaj też: Jak z taliba zrobić polityka
Wrócą talibskie porządki?
Trudno się spodziewać, by z dnia na dzień talibowie zostali zwolennikami demokratycznych wyborów i praw człowieka w zachodnim rozumieniu. Grupa nigdy nie wyrzekła się pragnienia państwa wyznaniowego, co próbowała zrealizować w latach 1996–2001. Wielu Afgańczyków obawia się, że czekają tylko na wycofanie się sił USA, by wprowadzić surowe reguły, jakie panowały w tamtym okresie.
– To były bardzo złe czasy – wspomina Hasib Rustaqi, który był dzieckiem, gdy fundamentaliści ogłosili utworzenie Islamskiego Emiratu Afganistanu. – Ze szkoły usunięto geometrię czy algebrę, uczyliśmy się tylko religii i arabskiego. Nie było też mowy o noszeniu dżinsów czy dłuższych włosów. Wszyscy chłopcy musieli nosić turban i tradycyjny strój. Zakazane były książki, nie mieliśmy telewizji, bo talibowie zbombardowali nadajniki. Istniała tylko jedna stacja radiowa, która nadawała talibską propagandę.
Panujący wówczas reżim został obalony po interwencji USA i międzynarodowej koalicji. – Popełniliśmy błąd, nie zapraszając talibów do rozmów w 2002 lub 2003 r., kiedy byli najsłabsi – mówi „Polityce” afgański dyplomata. – Wtedy mogliśmy wynegocjować warunki ich obecności w życiu politycznym na naszych zasadach. Przespaliśmy ten moment i teraz to się na nas mści.
I dodaje: – Rządzącym wcale nie zależy, żeby szybko dojść do porozumienia. Doskonale zdają sobie sprawę, że talibowie przejmą najważniejsze resorty. Jeden z ich przywódców, mułła Baradar, sam chce zostać ministrem obrony. Dlatego rząd wolałby przeciągnąć rozmowy jeszcze o trzy, cztery lata, do końca tej kadencji parlamentu.
Czytaj też: Ameryka prywatyzuje wojnę z Afganistanem
Krwawa wojna lub opresyjny reżim
Talibowie już mają poczucie triumfu. Są dziś silniejsi niż kiedykolwiek od początku wojny. To, czego pragnęli najbardziej – obietnicy wycofania sił USA z Afganistanu – dostali, jeszcze zanim rozpoczęli rozmowy z rządem w Kabulu. Legitymacji władz nie uznają, a wśród ich przedstawicieli pojawiają się głosy, że zaakceptują tylko 100 proc. władzy. Wielu spośród uwolnionych więźniów, wbrew warunkom umowy z USA, wróciło na pole bitwy.
Jeśli do wycofania amerykańskich wojsk dojdzie zgodnie z planem w maju 2021 r. (a Donald Trump i Joe Biden wydają się w tej kwestii zgodni), Afganistan stanie przed tragiczną alternatywą: powrót krwawej wojny domowej albo opresyjnego państwa religijnego. Jak jednak powiedział główny negocjator USA Zalmaj Khalilzad, Pasztun z amerykańskim paszportem, „Ameryka nie potrzebuje niczyjego pozwolenia, by opuścić Afganistan, tak jak go nie potrzebowała, żeby go najechać”.
Czytaj też: Inny świat, czyli Afganistan na zdjęciach z lat 60.