Wiele się spodziewano po wyjeździe Aleksandra Łukaszenki do Rosji. To było pierwsze po sierpniowych wyborach na Białorusi spotkanie prezydentów. Choć nie pierwsza rozmowa – kontaktowali się telefonicznie. Tak przynajmniej twierdzi Łukaszenka, gdy straszy protestujących.
Czy nastąpi przełom? Do Soczi, gdzie odbyło się spotkanie, Łukaszenka jechał z niepewną miną. Od czterech tygodni nie udaje mu się uspokoić nastrojów ani przy pomocy represji, ani straszenia, ani gróźb, że zamknie zakłady pracy, gdzie też doszło do strajków. Demonstracje odbywają się co weekend: w ostatnią sobotę znów manifestowały kobiety, w niedzielę na ulice Mińska wyszło ponad 100 tys. zbuntowanych, protestowały też inne miasta. Zatrzymano 800 osób.
Łukaszenka słabszy niż kiedyś
Kiedyś, gdy w Mińsku na ulice wychodziło w najlepszym razie tysiąc osób, można było aresztować większość i spacyfikować pozostałych. Teraz tak łatwo nie jest. Łukaszenka jechał do Putina słabszy niż kiedyś, gdy mógł grymasić i krytykować, bo miał niezagrożoną pozycję.
Wprawdzie udało mu się zmusić do wyjazdu liderkę protestów, swoją konkurentkę Swiatłanę Cichanouską oraz część członków prezydium Rady Konsultacyjnej, powołanej przez opozycję, a innych zamknął lub postawił przed sądami, ale protestów nie powstrzymał. Rozzłościł ludzi jeszcze bardziej. Wychodzą na ulice z zakazanymi biało-czerwono-białymi flagami. I coraz ostrzejszymi hasłami. Świetnie widać, jak sam nakręcił napięcie – początkowo ludzie domagali się ponownych wyborów, teraz żądają odejścia prezydenta, cieszącego się przez wiele lat poparciem, a nawet sympatią rodaków.
W rozmowie z Putinem taką sympatią nie mógł się chwalić ani zasłaniać. W dodatku państwa Unii nie uznały wyborów i kwestionują jego prezydenturę. To także osłabia jego pozycję w oczach Putina. Zwłaszcza że prezydent Rosji nigdy zbytnio Łukaszenki nie szanował, akceptował go na tyle, na ile był mu potrzebny. Była mu potrzebna raczej Białoruś.
Timothy Snyder: Łukaszenka może pójść drogą Jaruzelskiego
Czego Łukaszenka chce od Putina?
Jak informowała Moskwa, miało to być spotkanie poświęcone sprawom gospodarczym. Ale jest jasne, że w tak napiętej sytuacji politycznej sprawy gospodarcze nie były pierwszym punktem protokołu. Gdy w grę wchodzi interwencja zbrojna, rozmowa o sprzedaży jabłek czy ziemniaków wydaje się drugorzędna. Chyba jednak Łukaszenka o pomoc zbrojną nie poprosił, skoro Putin oświadczył, że Białorusini sami i bez porad z zewnątrz muszą rozwiązać swoje problemy.
Na razie takiego rozwiązania na horyzoncie nie widać. Jak informują po spotkaniu agencje, Putin pochwalił pomysł poprawek do białoruskiej konstytucji. Czy zatem udzielił błogosławieństwa nowym, przedterminowym wyborom, w których Łukaszenka nie ma już szansy na wygraną? Czy takie rozwiązanie sugeruje? Wiadomo, że tylko gospodarz Kremla może zmusić Łukaszenkę do zmiany frontu. A może przeciwnie – skoro Putin zapewnił sobie władzę do 2036 r., to na to samo namawia teraz Łukaszenkę? Sytuacja wygląda wszak bliźniaczo, rosyjski przywódca też zaczął od zmiany konstytucji.
Rosja sięga do kieszeni
Łukaszenka lubi się kreować na mocnego. Zapewne dla pokazania, że panuje nad sytuacją, powiedział Putinowi, że opozycja nie przekracza „czerwonej linii”, a wszystko, co odbywa się w Mińsku, mieści się w ramach demokratycznych zasad. A on robi nawet miejsce w centrum stolicy, żeby ludność mogła sobie pospacerować, jeśli tego pragnie. „Ważne, żeby nikt nie przekraczał granicy”, powiedział, co czytane dosłownie brzmi dość dwuznacznie. Bo może też chodzić o granice państwa.
Białoruś i Rosja w ramach Państwa Związkowego są połączone sojuszniczymi umowami wojskowymi. Putin zapewnił, że wszystkie wspólne działania, a jest ich podobno wiele, będą się odbywały planowo. W ramach Organizacji Traktatu o Bezpieczeństwie Zbiorowym Rosjanie nie zostaną jednak u sąsiadów na dłużej, lecz wrócą do domu, gdy ćwiczenia się skończą. Może obietnic Putina nie należy brać całkiem poważnie, ale takie zapewnienie w Soczi padło. W relacjach obu państw nic się zatem nie zmieni.
Jakby na dowód tego Moskwa udzieli Białorusi solidnego kredytu: 1,5 mld dol. Być może chodzi o wzmocnienie gospodarki i powstrzymanie jeszcze większych protestów, tym razem na tle ekonomicznym. Pieniądze mogą jednak posłużyć do wzmocnienia wojska, milicji, służb siłowych. To na nich opiera się dziś Łukaszenka. Z pewnością mają też podtrzymać w ludziach przekonanie, że ze „starszym bratem” warto współpracować, bo nikt inny tak łatwo nie wyciągnie z kieszeni pokaźnej sumy, niczego – na razie – nie żądając w zamian.
Czy Łukaszenka wraca z Soczi wzmocniony? Przede wszystkim wraca, a nie zostaje, jak się spodziewali optymiści. Tej grzeczności nie zrobi Białorusinom, nie zamieszka obok Janukowycza. Ale nie oznacza to, że zacznie rozmawiać z opozycją. I tak zresztą pozbył się jej z kraju.
Czytaj też: To ich Sierpień. Jak obudziła się Białoruś