Białoruska rewolucja wkracza w nowy etap. Władze usiłowały pozbyć się z kraju Maryi Kalesnikawej, ale najbardziej charyzmatyczna liderka protestu miała według ukraińskiego MSW na granicy z Ukrainą podrzeć paszport, co utrudniło jej wyrzucenie i doprowadziło do zatrzymania. Rzecz ma wymiar nie tylko praktyczny, ale i symboliczny. Białorusini książeczkowy paszport noszą na co dzień, używają go jako dowodu osobistego. W milicyjnym, wariacko biurokratycznym państwie zniszczenie tak ważnego dokumentu wygląda jak przecięcie smyczy, na którym reżim trzyma obywateli, próba wkurzenia urzędników, utrudnienia ich pracy – przecież teraz nie mają jak zidentyfikować krnąbrnej obywatelki.
Jest inna wersja tej historii: według białoruskiej agencji prasowej opozycjonistka została ujęta podczas nielegalnego przekraczania granicy.
Timothy Snyder: Łukaszenka może pójść drogą Jaruzelskiego
Łukaszenka kontratakuje
Kalesnikawa nie jest jedyna. Razem z nią wypchano z kraju dwóch jej współpracowników, którzy granicę ostatecznie przekroczyli. W ostatnich dniach m.in. do Polski „wyjeżdżali” inni członkowie skupiającej opozycyjne siły Rady Koordynacyjnej. Są aresztowani czy też – tak jak Kalesnikawa – uprowadzani przez funkcjonariuszy bez żadnych dystynkcji i stawiani przed ultimatum: albo więzienie, albo przymusowa i natychmiastowa emigracja. Tak metodyczny zamach na członków Rady oraz – jak w pierwszą niedzielę września – powrót do bicia manifestantów i intensywnych zatrzymań na ulicach oznacza, że reżim Aleksandra Łukaszenki przymierza się do rozprawy z protestującymi.