Świat

Ruth, która zwykła się nie zgadzać

Niepokorna sędzia Ginsburg

Ruth Bader Ginsburg Ruth Bader Ginsburg Eugene Gologursky / Getty Images
Ulubiona sędzia liberalnej Ameryki Ruth Bader Ginsburg nie kryła, że ma raka i zaczyna chemioterapię. A na jej kruchym stanie zdrowia wisiała równowaga w Sądzie Najwyższym.
Doroczny Marsz Kobiet w Los Angeles w 2019 r. Wypowiedzi Ruth Bader Ginsburg zapisane na transparentach.Luke Harold/Wikipedia Doroczny Marsz Kobiet w Los Angeles w 2019 r. Wypowiedzi Ruth Bader Ginsburg zapisane na transparentach.

Artykuł został opublikowany w „Polityce” 1 września 2020 r.

Sędzia Sądu Najwyższego od 27 lat, na celebrytkę wyrosła niedawno, chyba odkąd prezydentem jest Donald Trump. Lewicująca Ginsburg słynie ze złośliwego krytykowania poczynań głowy państwa. Jest też niezłomna w bronieniu praw obywatelskich także poza salą sądową. Za to doceniła ją popkultura. Jak świeże bułki sprzedają się koszulki z wizerunkiem sędzi w okularach przeciwsłonecznych z podpisem „I dissent!” – „zgłaszam zdanie odrębne”. Hollywood poświęciło jej film fabularny „On the Basis of Sex” (wyreżyserowała go Mimi Leder), powstał także głośny dokument „RBG” – to akronim jej nazwiska, po którym identyfikuje ją cała Ameryka.

Urodziła się na Brooklynie, w czasach Wielkiego Kryzysu, w rodzinie żydowskiego imigranta z Odessy Nathana Badera i córki przybyszów z Austro-Węgier Celii. Żadne z rodziców nie miało pieniędzy, by pójść na uniwersytet. Ona, dzięki stypendium, dostała się do Harvard Law School, gdzie w latach 50. studiowało bardzo niewiele kobiet. Po dyplomie chciała odbyć staż u wpływowego sędziego SN Felixa Franfurtera, także austriackiego Żyda. Ale ten nie wyraził na to zgody, jak dzisiaj twierdzi RBG, z powodu mizoginii.

W obronie słabszych

Postawiła na karierę akademicką i zaangażowała się w działalność potężnej organizacji broniącej praw człowieka, Amerykańskiego Związku Swobód Obywatelskich (ACLU). Jako ich emisariuszka sześciokrotnie reprezentowała ją przed Sądem Najwyższym w procesach o dyskryminację. Chyba najważniejszym z nich była sprawa „Weinberger przeciwko Wiesenfeld” w 1975 r. O pomoc poprosił ją Stephen Wiesenfeld – dopiero co stracił żonę. Miał małą firmę, żona uczyła matematyki w Edison High School i praktycznie utrzymywała rodzinę. Gdy zmarła podczas porodu, Stephen został jedynym opiekunem synka Jasona. Starał się o zasiłek, ale opieka społeczna, trzymając się tradycyjnego podziału ról, odmówiła.

Czterdziestokilkuletnia wówczas Ginsburg udowodniła, że prawo dyskryminowało wdowca; dyskryminowało też zmarłą żonę – nie była traktowana na równi z kolegami z pracy, którzy zarabiali znacznie więcej od niej. Sprawa odbiła się w Stanach szerokim echem. Zapadł epokowy wyrok: świadczenia nie mogą być zróżnicowane ze względu na płeć, co w latach 70. nie było wcale oczywiste.

To, w czym specjalizowała się wówczas Ginsburg, określane jest jako litygacja strategiczna. Szczególny rodzaj działań prawnych prowadzonych w interesie publicznym, z zamiarem uzyskania jak największego rozgłosu i wpływu na rozstrzygnięcie ważnej społecznej kwestii. Oznacza wszczynanie lub przystępowanie do toczącego się postępowania, aby zmieniać system prawny poprzez precedensowy charakter rozstrzygnięcia.

Pozycja sędziów federalnych w Ameryce jest wyjątkowa. Ich wyroki są źródłem prawa. Wskazuje ich prezydent, aprobuje Senat. Szczególną rolę w tym systemie odgrywają mianowani na dożywotnie kadencje członkowie Sądu Najwyższego, odpowiedzialni w zasadzie tylko przed Bogiem i historią. Stare amerykańskie powiedzenie mówi, że sędziowie rzadko umierają i nigdy nie rezygnują.

Władza sądownicza w amerykańskim systemie politycznym dominuje nad ustawodawczą. W praktyce sędziowie są nieusuwalni. Należy do nich ostatnie słowo w sprawie stanowienia prawa, jeśli uznają, że jakieś przepisy są niezgodne z konstytucją. Dziewięciu sędziów Sądu Najwyższego ma pełną swobodę w doborze spraw, które przyjmują do rozstrzygnięcia. Sami określają, które z kilku tysięcy sporów prawnych zasługują na ich uwagę. Nie inicjują procesów sądowych, ale liczba wniosków, jakie każdego roku są kierowane do SN z prośbą o rozstrzygnięcie, sprawia, że co chwilę konfrontują się z dziesiątkami interesujących i ważnych zagadnień, z których muszą wybrać te najistotniejsze. A w konsekwencji zdecydować, w którą stronę będzie podążać Ameryka.

Ginsburg trafiła do Sądu Najwyższego w 1993 r. z nominacji Billa Clintona, w apogeum trwającej wówczas w Sądzie zachowawczej rewolty. Siedem lat wcześniej prezesem sądu został ultrakonserwatywny William Rehnquist, który – krok po kroku, wraz z nowymi sędziami z nominacji Reagana i Busha seniora – zaczął wycofywać się z progresywnych precedensów okresu powojennego. Jego prawnicza doktryna sprowadzała się do tego, że ustawa zasadnicza jest tekstem niezmiennym i nie można jej interpretować zgodnie z duchem czasów, jakby tego chcieli nastawieni bardziej lewicowo sędziowie. Rehnquist solennie też krytykował tzw. sędziowski aktywizm, czyli próby wpływania poprzez wyroki na rzeczywistość. Chociaż z dzisiejszej perspektywy wydawać się to może zaskakujące, Ginsburg dołączyła do SN jako prawniczka centrowa. Dużo bardziej na prawo niż progresywni czempioni lat 60. i 70., William Brennan czy pierwszy afroamerykański sędzia Thurgood Marshall, dzięki którym SN zezwolił swego czasu na aborcję i walczył z segregacją rasową.

RBG jest sędziowską aktywistką przede wszystkim w sprawach dotyczących dyskryminacji ze względu na płeć. W innych kwestiach ma poglądy umiarkowane, a w tych dotyczących procedur w prawie karnym wręcz konserwatywne. Jej opinie słyną z elokwencji i czytelności, ale też z powściągliwości w interpretacji konstytucji, co tym bardziej czyni ją sędzią centrową – mówi Stephen E. Gottlieb, konstytucjonalista z Albany Law School, biograf Sądu Najwyższego z czasów Rehnquista i obecnego prezesa Johna Robertsa. Do historii przejdą komentarze autorstwa Ginsburg do wyroków w najróżniejszych sprawach. Werdykt „Stany Zjednoczone przeciwko Wirginii” z 1996 r. zniósł zakaz przyjmowania kobiet do Virginia Military Institute, założonej w 1839 r. akademii wojskowej, a w konsekwencji podobnych placówek w całym kraju. Sędzia napisała, że stan Wirginia naruszył gwarantowaną XIV poprawką do konstytucji równość praw, nie tworząc na swoim terytorium uczelni dającej kobietom możliwość podobnego treningu, jaki odbywają mężczyźni, wobec czego szkoła ta musi przyjmować adeptów obojga płci.

Klucze dla Busha

W 1999 r. w „Olmstead przeciwko L.C.” Ginsburg stwierdziła, że nie wolno zamykać ludzi z niepełnosprawnością umysłową w szpitalach psychiatrycznych, jeżeli nie zachodzi taka konieczność. W sprzeciwie do wyroku w „Ricci przeciwko DeStefano” z 2009 r. stwierdziła, że władze miasta New Heaven dopuściły się dyskryminacji, preferując białych w przyjmowaniu do straży pożarnej. I wreszcie w niesławnej sprawie „Bush przeciwko Gore”, która zakończyła ponowne liczenie głosów na Florydzie po wyborach w 2000 r. i zdecydowała o przekazaniu kluczy do Białego Domu George’owi W. Bushowi, Ginsburg stwierdziła, że nie jest rolą sędziów mieszanie się w proces liczenia kart wyborczych. Dodała też, iż o ile świat nigdy się nie dowie, kto jest prawdziwym zwycięzcą tej elekcji, to na wielkiego przegranego wychodzi zaufanie społeczeństwa do sędziów.

W zakończonej w czerwcu kadencji Sądu Najwyższego padały różne wyroki, niekoniecznie korzystne dla Republikanów, jak to było w sprawie dyskryminacji pracowników ze względu na orientację seksualną czy imigracyjną politykę Donalda Trumpa. Ale w sprawach, które dotyczyły wolności biznesowej i ograniczania socjalnych praw pracobiorców, górę brał interes konserwatystów, zwykle głosami pięć do czterech. I dlatego dla lewicy to, kto zastąpi Ruth Bader Ginsburg, jest tak niezwykle istotne. Parytet sześć do trzech na korzyść prawicy usztywniłby Amerykę na dziesięciolecia – stwierdza Christopher Tomlins z Uniwersytetu Berkeley, autor wielu publikacji o amerykańskim prawie konstytucyjnym.

W obecnych okolicznościach nie da się zlekceważyć scenariusza, że 87-latka z nowotworem może nie wrócić do orzekania, a Waszyngton czeka historyczna batalia o to, kto będzie jej następcą. W 2016 r. – ostatnim z drugiej kadencji Baracka Obamy – niespodziewanie zmarł konserwatywny sędzia Antonin Scalia. Prezydent wskazał na sukcesora powszechnie szanowanego centrystę Merricka Garlanda, ale szef dominującego w Senacie republikańskiego klubu Mitch McConnell zablokował procedowanie nad jego kandydaturą. Uzasadniając, że Obama nie ma prawa do takiej decyzji, bo jest lame duck, kulawą kaczką: jego kadencja się kończy i mandat do mianowania sędziego powinien mieć nowy prezydent wybrany w listopadzie.

Wybory wygrał Trump i na miejsce Scalii wyznaczył konserwatystę Neila Gorsucha. Zdominowany przez Republikanów Senat go zaakceptował. Teraz McConnell nie zablokowałby prezydenckiej nominacji. Zanim jeszcze Ginsburg usłyszała od swojego onkologa przygnębiającą diagnozę, McConnell powiedział, że jeśli zdarzy się wakat w Sądzie Najwyższym, to szybko zostanie zapełniony.

To jest część misternej gry. Mitch McConnell jest całkowicie świadom tego, że ekstrawagancje Trumpa na dłuższą metę szkodzą partii, ale trwa lojalnie przy prezydencie, bo to on jest gwarantem mianowania na wolne miejsca do sądów federalnych prawników o konserwatywnej proweniencji. Od początku kadencji skutecznie przeprowadził przez Senat dwie kandydatury do federalnego Sądu Najwyższego, 53 do sądów apelacyjnych i 146 do dystryktowych. Dla porównania: przez dwie kadencje Obamy do sądów apelacyjnych trafiło 55 osób.

McConnelowi udało się zablokować kilkadziesiąt prezydenckich nominacji sędziów o umiarkowanych bądź lewicowych poglądach. „To źródło mojej ogromnej satysfakcji” – mówił, nie owijając w bawełnę podczas czerwcowej konferencji prasowej. Okazja była dość wyjątkowa. Chwilę wcześniej izba 51głosami do 42 zaakceptowała kandydaturę 38-letniego Justina Walkera do Sądu Apelacyjnego dla Dystryktu Kolumbii, drugiego co do ważności tego rodzaju ciała po SN. Młodziutki sędzia gwarantuje cztery, a może pięć dekad orzekania zgodnie z potrzebami partii i jej sponsorów.

Ale całkiem prawdopodobny jest też scenariusz, że Ginsburg pozostanie w SN do inauguracji nowej prezydentury 21 stycznia 2021 r. i ewentualny prezydent Joe Biden wybierze jej następcę o podobnym profilu ideowym. Co prawda cztery lata temu o tej porze Hillary Clinton też wyraźnie prowadziła z Trumpem, a skończyło się, tak jak widzimy. Dlatego nie ma co dzielić skóry na niedźwiedziu. Gdyby natomiast RBG odeszła wcześniej, a Trump z McConnellem przepchnęli rzutem na taśmę kandydaturę konserwatywnego sędziego, to Joe Biden – w razie zwycięstwa – mógłby dla równowagi chcieć powołać dodatkowych sędziów, bo konstytucja ich liczby nie ogranicza. Ameryka przechodziła już przez ten scenariusz, jednak z mizernym skutkiem.

W 1937 r. prezydent Franklin D. Roosevelt próbował powiększyć skład sędziowskiej izby o przychylnych prawników, ale przegrał z kretesem, ze względu na opór niemal całej ówczesnej sceny politycznej (przeszło to do historii jako court-packing plan – plan upychania sędziów). Wyszło na jego dopiero, gdy konserwatywni członkowie Sądu zaczęli odchodzić na emeryturę i prezydent mógł powołać swoich ludzi. Dlatego dziś Demokraci mocno trzymają kciuki za RBG.

***

Autor jest publicystą „Dziennika Gazety Prawnej”.

Polityka 36.2020 (3277) z dnia 01.09.2020; Świat; s. 48
Oryginalny tytuł tekstu: "Ruth, która zwykła się nie zgadzać"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Andrzej Duda: ostatni etap w służbie twardej opcji PiS. Widzi siebie jako następcę królów

O co właściwie chodzi prezydentowi Andrzejowi Dudzie, co chce osiągnąć takimi wystąpieniami jak ostatnie sejmowe orędzie? Czy naprawdę sądzi, że po zakończeniu swojej drugiej kadencji pozostanie ważnym politycznym graczem?

Jakub Majmurek
23.10.2024
Reklama